czwartek, 2 stycznia 2014

Epilog: Ostatnie Uniesienie

Życie to karuzela. Kręci się nieustannie, nigdy nie zawraca, a Ty nie możesz tego zmienić. Jesteś tylko jednym, marnym elementem tej układanki. Pomyłką Boga. Nic nieznaczącym puzzle’em, którego przy pomocy kilku narzędzi i zabiegów, można w łatwy sposób zastąpić innym. Jesteś jak liść na wietrze. Wznosisz się i upadasz wraz z kolejnymi podmuchami. Możesz mieć szczęście i jakieś dziecko znajdzie Cię przypadkiem na spacerze w parku, a następnie weźmie do domu, by udekorować Tobą zielnik. Niestety, jeśli należysz do grona pechowców, jak ja, zgnijesz od deszczu na jednym z londyńskich chodników.
   Odpuść sobie. Wszystko. Wielkie poszukiwanie szczęścia, miłości, satysfakcji, odpowiedzi na nurtujące pytania. Odpuść. Nie zapomnisz, ale czasu także nie cofniesz. Chcesz naprawiać błędy, poprawiać życie, “otwierać nowy rozdział”. I po co? Aby doznać kolejnego rozczarowania, gdy to, w co wierzyliśmy, okaże się zwyczajnym kłamstwem? Nasze pomyłki mają dać nam nauczkę na raz następny, ale nie zagłębiaj się w to niepotrzebnie. Co się stało, to się nie odstanie. I tak skończysz równie marnie, co ja. Jesteśmy do siebie podobni, pamiętasz? Więc odpuść, a wszystko będzie dobrze.
   Chcesz ruszyć przed siebie. Przestać tkwić w miejscu. Zrobić coś dla siebie, innych. Ale dzień odchodzi za dniem, a Ty nadal nie postawiłeś nawet najmniejszego kroku ku zmianom. Jesteś tchórzem. Boisz się, bo wiesz, że możesz stracić to, na co pracowałeś całe życie. Nikt się z Tobą nie liczy. Bliscy, którzy kiedyś Cię wspierali, odeszli. Gdy tylko poznali prawdę o Tobie, znienawidzili Cię. Jesteś sam i jedyne, co możesz zrobić, to się poddać. Wyj do księżyca, jak potępiony wilk, który już nigdy nie zazna spokoju i bezpieczeństwa. Ból rozrywa Twoje serce na drobne kawałeczki. Ale czy Ty to czujesz? Czy jeszcze jesteś w stanie poczuć cokolwiek, niż zafascynowanie własną krwią?
   Stałem na najwyższym balkonie London Gherkin i oglądałem zachód słońca. Chłodny wiatr muskał moją twarz, a łzy swobodnie spływały po mojej twarzy. Byłem pusty, niczym porcelanowa lalka z wystawy sklepiku na Picadilly Circus. Coś niespotykanego zjadało mnie od środka, powoli wyżerało moje wnętrzności. Zostałem wyzuty ze wszelkich emocji, a na swoich dłoniach ciągle czułem zapach wilgotnego tynku, którym obite są ściany mego mieszkania. Nigdy nie pomyślałbym, że tak skończę.
   Ktoś mnie kiedyś spytał, jak chciałbym umrzeć. Odpowiedziałem “spokojnie i bezboleśnie”. Byłem na naiwny. Umierałem całe życie. To ono zabijało mnie powoli, każdego dnia po trochu. Aż do dziś. Nienawidziłem siebie bardziej, niż wszystkich mych wrogów razem wziętych. Ale nie walczyłem z tym. Poddałem się i tym oto sposobem dotarłem aż tutaj. Fascynujące, prawda?
   Siedem morderstw. Siedem osób. Wszyscy byli tak młodzi, mieli przed sobą jeszcze wiele do zrobienia. Posiadali niezliczone plany, marzenia i nadzieje. Troski i zmartwienia. Ich rodziny cierpiały. Widziałem to, będąc w delegacji na każdym, kolejnym pogrzebie. Posiadali wiele i nagle odebrano im to tak brutalnie. Siedem ofiar. Doszczętnie zmasakrowanych, iż nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić, jak musieli cierpieć, gdy umierali.
-Jak można być takim potworem? - szepnąłem, a wiatr pochłonął me słowa. - Jak nisko człowiek musi upaść? Jak ogromną pomyłką Boga musi być, aby chcieć po swojemu wymierzać sprawiedliwość, czyniąc takie zło? Jak cudem stałeś się taką bestią? - dokończyłem, a następnie odwróciłem się, by stanąć z mym oprawcą twarzą w twarz…

*soundtrack 2*

Uśmiechał się. Jego szmaragdowe oczy błyszczały w świetle księżyca, a jego czekoladowe loki szarpał chłodny wiatr. Miał zaróżowione policzki, w których widniały delikatne dołeczki, dodające chłopakowi anielskiej urody. Kto by pomyślał, że pod tą piękną maską niewinności, kryje się najgorsze wcielenie Szatana?
-To proste, Zayn - jego szorstki głos rozdarł ciszę między nami. Zachłysnąłem się tą melodią. - Uzależniłem się od śmierci i bólu. Byłem zmęczony i chory nudną codziennością. Wpadłem w nałóg i nie miałem drogi ucieczki. Rutyna zabijała mnie od środka każdego dnia. Tak, jak robiła to Tobie, pamiętasz? - uśmiech zszedł z jego twarzy, a on sam zaczął się do mnie zbliżać. Moje kostki natknęły się na przeszkodę, a gdy obróciłem się, zobaczyłem jedynie murek, otaczający dach budynku.
   Ciepło jego ciała poraziło mój chłód. Zadrżałem mimowolnie, po czym spojrzałem mu w oczy. Wpatrywał się we mnie z dziką fascynacją, po czym uniósł dłoń i pogłaskał mnie po policzku.
-Nie musisz się już niczego lękać, Zayn. Mam kaca i jestem zakochany. A kiedy te światła zgasną i Londyn pochłonie mrok, mam zamiar zastrzelić każdego, kto będzie chciał Cię skrzywdzić.
-Nie lękam się - starałem się brzmieć jak najwiarygodniej, ale mój głos mnie zdradził. Z gardła chłopaka wydobył się chrapliwy śmiech, a on sam odrzucił głowę w tył i pokręcił nią z niedowierzaniem.
-Wszystko w porządku, naprawdę. Nie bój się, ze mną nic Ci nie grozi. Masz mnie i masz swoje marzenia, zachowamy je i obronimy siebie, Zayn. Nie ma znaczenia, jeśli to brzmi jak kupa gówna. Jesteśmy tutaj razem. Nic nas nie powstrzyma.
-Co zamierzasz, Harry? - spytałem szeptem. - Co chcesz zrobić?
-Nie musisz nic mówić. Wszystkim się zajmę, obiecałem Ci to. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Co Ci wtedy powiedziałem?
   Doskonale pamiętałem te słowa. Każdego dnia odbijały się echem w mojej głowie. Stały się moim mottem, pośród nadziei, że karma nigdy nie powróci. Ale byłem tylko naiwnym głupcem, który stał na szczycie wieżowca z psychopatycznym mordercą.
-“Jesteś zbyt inteligentną osobą na siedzenie w tym burdelu, Zayn” - zacytowałem, a Harry uśmiechnął się delikatnie. Złapał moją dłoń i splótł nasze palce.
-Jesteś ponad to. MY jesteśmy ponad to, co nad otacza. Spójrz - wskazał dłonią na panoramę Londynu. - Mamy głowy w chmurach, ale czy to oznacza, że jesteś głupcami? Modlimy się do Boga, lecz czy to znak, iż nas zatrzyma? Jesteśmy tylko jego zabawkami, marionetkami. Pionkami na szachownicy życia. Marna wyliczanka, w której jedni dają, a drudzy biorą. Nikt nie może tego zmienić. Nawet sam Bóg. Jedynie my, Jego wybrańcy możemy powiedzieć “nie”. Ale co to da, skoro i tak wszyscy przeminiemy?
-Czego chcesz, Harry? - spytałem spokojnie. - Pomogłem Ci uciec. A Ty? Zniszczyłeś mnie. Od samego początku, wyniszczałeś mnie powoli i dokładnie. Zawładnąłeś każdą komórką mego ciała, mej duszy i mego umysłu. Nie potrafiłem znieść samego siebie, a Ty sprawiłeś, iż jest jeszcze gorzej.
-Rodzice Cię nienawidzą. Nienawidzi Cię przyjaciółka i koledzy z pracy. Nienawidzi Cię cały świat. A co najgorsze, TY nienawidzisz siebie. Grzech Ósmy. Szkoda, że niepisany - zaśmiał się, odgarniając włosy z czoła, a ja zamarłem. - Czego pragniesz, Zayn?
-Dopiąłeś swego, Harry. Gratulacje. Chcę ze sobą skończyć, chcę uciec, chcę umrzeć. Zabij mnie, o nic więcej nie proszę - powiedziałem, a następnie wspiąłem się na murek i spojrzałem w dół. Jeden krok i koniec. - Zepchnij mnie i zabij. Teraz.
-Nie mogę Cię zabić - szepnął, a następnie wyskoczył na betonowy schodek i stanął ze mną ramię w ramię.
-To co w takim razie zamierzasz? - zdziwiłem się, a on jedynie ujął moją dłoń i przysunął się bliżej.
-Odejdę razem z Tobą. Bo jestem tu dla Ciebie. I chcę być przy Tobie - szepnął. Nie wierzyłem własnym uszom. - Jestem zmęczony i chory, wpadłem w nałóg i nie mogę uciec. Mam kaca i jestem zakochany. A gdy te światła zgasną…
-Ja i Ty zastrzelimy ich wszystkich - dokończyłem za niego, a wtedy nasze usta połączyły się w namiętnym pocałunku.
   To było chore i całkowicie irracjonalne. To, co nas połączyło, nie miało prawa istnieć. Byliśmy dla siebie nawzajem zakazanym owocem - pełnym grzechu i potępienia. Jednak w tej chwili nie miało to znaczenia. Nasze dłonie splecione w uścisku, oczy ukazujące dusze i serca, które biły głośniej, niż Big Ben. Zrobiliśmy krok do przodu. I razem rzuciliśmy się w przepaść. By przeżyć ostatnie uniesienie i zniknąć na zawsze. Razem.

niedziela, 22 grudnia 2013

Grzech Siódmy: Lenistwo

Zatrzymałem się pod naszym mieszkaniem, po czym zgasiłem silnik i wysiadłem z samochodu. Otworzyłem bagażnik i zignorowałem krzyczącą Perrie, znów przerzucając ją sobie przez ramię, niczym worek ziemniaków. Ruszyłem do drzwi, a po chwili byliśmy w środku. Postawiłem ją na ziemi i nie zdążyłem nic powiedzieć, a dziewczyna już wymierzyła mi siarczysty policzek.
-Kurwa, Pers. Rozumiem, że jesteś wściekła, ale… - zacząłem spokojnie.
-Wyprowadzam się.
-…Nie sądzę, by bicie mnie było dobrym wyjściem… Czekaj, co powiedziałaś? - zmarszczyłem brwi, mając wrażenie, iż coś mnie ominęło.
-Wczoraj spakowałam walizki. Wyprowadzam się, Zayn - szepnęła, a ja zamarłem.
-Perrie, błagam Cię. Wiem, że zjebałem tym pocałunkiem, ale nie dramatyzuj tak - powiedziałem cicho. - Nie możesz mnie zostawić, potrzebuję Cię.
-Tak, to prawda, zjebałeś tym pocałunkiem, a ja zjebałam, że go odwzajemniłam. Ale jeszcze bardziej schrzaniłeś, nie próbując nawiązać ze mną jakiegokolwiek kontaktu. Wybacz, Zayn, ale nie mam wyjścia. Poza tym, dostałam nową ofertę pracy. Chcą mnie w FBI.
-Na litość boską, Edwards! Załatwię Ci podwyżkę, kupimy większe mieszkanie i dostaniesz samochód służbowy, ale nie odchodź od nas! - zawołałem błagalnym tonem, po czym wydusiłem z siebie okrzyk. - FBI?! Czyli Ty…
-Jadę do Nowego Jorku. Dziś o północy mam samolot. Moje wypowiedzenie leży na biurku w Twoim biurze - powiedziała obojętnym tonem. Nie potrafiłem tego pojąć.
-Wszyscy wiedzą, oprócz mnie. Prawda? - spytałem, a ona jedynie się zaśmiała i odwróciła wzrok. Sztylet wbity w moje serce. Zabolało. - Perrie, jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Wychowaliśmy się razem, płakaliśmy razem, cieszyliśmy się razem. Spełnialiśmy nasze marzenia razem. Chcieliśmy umrzeć razem. RAZEM. Już o tym zapomniałaś?
-Nigdy o tym nie zapomnę. Jesteś moim Bad Boy’em z Bradford, nie potrafiłabym Cię wymazać z życia. Ale coś się stało. Coś się zmieniło. Dorośliśmy, Zayn. Nie mogę ciągle tkwić w miejscu, muszę ruszyć do przodu - ostrze noża przekręcone, rozrywając mięśnie. Zabolało jeszcze bardziej.
-Nie zostawiaj mnie. Bez Ciebie nie dam sobie rady - szepnąłem, czując napływające do mych oczu łzy. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała mnie po policzku.
-Przepraszam, ale nie potrafię inaczej. Tak będzie dla nas lepiej - powiedziała, zabierając swoje torby i kierując się do wyjścia.
-Perrie? - zawołałem za nią, a ona odwróciła się powoli. - Przepraszam za wszystko.
-Nigdy nie byłam na Ciebie naprawdę zła, za bardzo Cię kocham. Żegnaj, Zayn - jej słowa wypłynęły z ust powoli i cicho, a następnym, co zarejestrowałem, był trzask zamykanych drzwi. Momentalnie upadłem na kolana i ukryłem twarz w dłoniach.
-Ja Ciebie też kocham, Perrie - wydusiłem z siebie, a następnie wybuchnąłem spazmatycznym płaczem.
   Następnego dnia czułem się koszmarnie. Miałem straszliwego kaca i nawet nie chciałem patrzeć w lustro, bo podejrzewałem, że wyglądam gorzej, niż okropnie. Jedyne, czego pragnąłem, to znów zaszyć się w domu z butelką whisky i paczką fajek. Nie mogłem przytulić się nawet do ukochanego psa. Oddałem go Caroline. Nie byłem w stanie się nim opiekować.
-Szefie, szefie! Przesłuchanie powinno zacząć się dziesięć minut temu! - do mojego gabinetu wpadł Olly, a ja uniosłem na niego wzrok. - O kurwa. Coś Ty ze sobą zrobił, co?
-Spierdalaj - mruknąłem, leniwie wstając z kanapy i zbierając rzeczy. - Tam, gdzie zawsze?
-Tak, ale… Nieważne.
-Co?
-Nic.
-Olly, mów, do chuja! - wrzasnąłem, a on spojrzał na mnie wystraszony.
-Po prostu… Nie rób z siebie ofiary, okej? Zniszczyłeś to i przez Ciebie się wyprowadziła. Nie obwiniam Cię, ale zastanów się, jak ona musi się czuć. Niepotrzebnie robisz przedstawienie - powiedział, a we mnie zawrzało.
-Przedstawienie, tak!? Nic o mnie nie wiesz! - warknąłem, a następnie wyszedłem z gabinetu, omal nie rozwalając drzwi. Szybkim krokiem wpadłem do prosektorium, gdzie już była Caroline. Bez słowa wyrwałem kartotekę z jej dłoni i zajrzałem do środka. Ostatnia ofiara. Lenistwo. Cudownie.
-Zayn? Jak się… - zaczęła, a ja wywróciłem teatralnie oczyma.
-Poczuję się lepiej, jak wreszcie się ode mnie odpierdolicie! - syknąłem, po czym ruszyłem do sali przesłuchań. Przypomniałem sobie o spokoju, jeśli chodzi o Styles’a, więc wziąłem kilka głębokich wdechów i delikatnie pociągnąłem za klamkę.
   Harry siedział nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w blat stołu. Cicho zająłem miejsce naprzeciw niego i odłożyłem dokumenty. Uniosłem dłonie, by pomasować swoje skronie, pulsujące od bólu. Westchnąłem cicho i spojrzałem na chłopaka. Wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Boli, kiedy tracisz kogoś, na kim Ci zależy, prawda? - szepnął, a ja spuściłem wzrok. - Czujesz się pusty, jakby ktoś wyrwał Ci serce. Jesteś niczym i najchętniej zniknąłbyś na zawsze, by nie musieć czuć bólu. Cóż, witaj w moim świecie.
-Ty w ogóle coś jeszcze czujesz? - zapytałem, podnosząc głowę. - Z zimną krwią zabiłeś ukochanego, przyjaciół, kochanka, rodzinę… Masz jakiekolwiek uczucia w sobie, czy Twe serce jest całkiem skamieniałe?
-Nie ma znaczenia, co czuję ja. Tylko to, co czujesz Ty, jest ważne - odpowiedział, całkowicie mnie zaskakując. Uniosłem w zdziwieniu brwi, ale po chwili odchrząknąłem lekko.
-Dlaczego zabiłeś Liam’a Payne i kim był dla Ciebie? - spytałem, a on uśmiechnął się arogancko.
-Liam, mój kochany leniuszek! To o niego tak chorobliwie zazdrosna była Danielle. Pamiętasz ją, prawda? Słodziutka para, aż do porzygania się!
-A więc lenistwo. Co takiego się stało, że to zrobiłeś? - spytałem, rozsiadając się wygodniej.
-To nic trudnego. Wszyscy znaliśmy Liam’a od tej lepszej strony. Jako uśmiechniętego, pełnego radości i na zabój zakochanego w Dani, chłopaka z pobliskiego college’u. Ale każdy medal posiada zarówno awers, jak i rewers. Podobnie było z nim.
-Słucham Cię w skupieniu.
-Li był bardzo ciepłą osobą, ale tylko niewiele osób wiedziało, że lenistwo wyniszcza go od środka. Nie potrafił zrobić nic sam, dlatego zamieszkał z Danielle. Sprzątała, gotowała, prała i usługiwała, kiedy on siedział przed komputerem lub telewizorem. Każde zaproszenie na jakieś przyjęcie, imprezę, spotkanie anulował, tłumacząc się chorobą lub czymś podobnym. Ludzie nie zwracali na to uwagi. Ale ja tak.
-Gorzej to o wiele za mało. Było tragicznie. Chłopak staczał się całkowicie. Jedzenie na telefon, zakupy przez Internet, zero spacerów czy joggingu, tylko samochód. Przejście do łazienki było dla niego wysiłkiem. Ciągle spał, jadł i gnił przed komputerem. A mimo to, miał nieziemskie ciało, dla którego niejedna panna ze szkoły, dałaby się pokroić.
-Myślę, że nie jeden facet dałby się zabić, aby tak mieć - mruknąłem, na co Harry się zaśmiał. - Kontynuuj.
-Widzisz, Liam był zbyt perfekcyjny, jak na jego zniszczone wnętrze. Ciągle tylko słuchał muzyki, oglądał filmy i wcinał frytki przed komputerem. Gdyby nie Danielle, nie brałby prysznica tygodniami i nie chodziłby do szkoły. To ona zmuszała go do wszystkiego. Tylko po to, by móc pobyć zazdrosną. Głupota. Ale jemu to nie przeszkadzało. Zaczynał przeginać z każdym dniem. Aż w końcu nastąpił punkt kulminacyjny.
-Co takiego się stało?
-Zauważyłeś, że Liam nie pojawił się na pogrzebie ani Louis’iego, ani Eleanor? Nie był też na spotkaniu upamiętniającym Niall’a, chociaż traktowali się jak rodzeni bracia. Co wtedy robił Payne? Przesłuchiwał najnowszą płytę The Train. Całkowicie zapomniał o życiu poza ścianami domu. Nic dla niego się już nie liczyło. Przestał o siebie dbać. Stał się wrakiem człowieka.
   Zmarszczyłem brwi i spojrzałem Styles’owi w oczy. Coś dziwnego w nich błyszczało dzisiejszego dnia. Nieznajoma łuna świeciła w jego tęczówkach, ale nie potrafiłem tego odgadnąć. Irytowałem się.
-Jego włosy straciły witalność. Skóra zrobiła się szara. Oczy były puste i bez wyrazu. Nie uśmiechał się. A jego ciało już nie było “pomnikiem”, jak to miały w zwyczaju mawiać pierwszoklasistki. Każdego dnia umierał na nowo, ale nie dał tego po sobie poznać. Uzależnił się od napojów energetycznych, które i tak nie pomagały mu złamać lenistwa. Zaczął ćpać jakieś prochy, ale było tylko gorzej. Chcieliśmy mu pomóc. Nic mi nie jest, odwalcie się!, wrzeszczał. Nie reagowaliśmy. To był jego wybór. Aż wreszcie, pękłem.
-Co takiego się wydarzyło?
-Zabiłem Danielle i poszedłem do niego. Z kosmykiem jej włosów, jej krwią na palcach. Poszedłem i po prostu powiedziałem: Zabiłem Twoją dziewczynę, Liam. Wyśmiał mnie. Pokazałem mu to, co przyniosłem. Znów śmiech. Byłem w szoku. W ogóle go to nie ruszyło. Dzień później, policja poinformowała go o jej śmierci. Zaśmiał się po raz trzeci. Ale nic poza tym. Aż do dnia pogrzebu.
-Na nim także go nie było?
-Oczywiście, że nie. Nie chciało mu się podnieść tyłka sprzed komputera. Chciałem się z nim tam spotkać, ale odmówił. Więc, skoro Mahomet nie przyszedł do góry, to góra przyszła do Mahometa.
-Jak zareagował?
-Nawet mi nie otworzył. Wszedłem sam, a on, jak zawsze, przyklejony do monitora. Zadrwiłem z niego, że nawet nie śmiał pokazać się na pogrzebie swej ukochanej. Zadrwił ze mnie. Co z tego? Przecież śmierć, to tylko punkt przejściowy. Sam tak mówisz, czyż nie?Zdenerwowałem się, ale zignorowałem to. W końcu za chwilę miał dołączyć do Danielle. Nie mogłem tracić czasu.
-Twój plan bardzo mnie zaskoczył.
-Jestem istotą doskonałą, zapominasz o mojej boskości. A Liam kochał muzykę. Czemu nie mogłem zabić go czymś, co kocha? Otóż to. Dużo czytałem o “śmiertelnych decybelach”. Nie było dla mnie problemem, skomponować coś, specjalnie na ostatnią podróż Payne’a.
-Podejrzewam, iż się ucieszył?
-Oh, tak! Był wręcz oszołomiony! Dawno nie widziałem go takiego… Ruchliwego! Wyrwał mi płytę z dłoni i włączył w odtwarzaczu. Kiedy założył słuchawki, wycofałem się z domu. Mogłem jedynie poczuć, jak grunt pod moimi stopami się trzęsie. Odliczyłem do sześćdziesięciu. Dokładnie tyle sekund trwała moja śmiertelna dawka muzyki. Wróciłem do jego pokoju i zobaczyłem to, co chciałem.
-Liam Payne martwy. Przed komputerem, ze słuchawkami w uszach, z których ciekła krew.
-To był niesamowity widok. Do tej pory mam gęsią skórkę! - zawołał podekscytowany Styles. - Wiesz, nigdy nie sądziłem, że osiągnę coś tak niesamowitego! Że zbawię czyjeś dusze i będę mógł wynieść się na piedestał chwały! To takie podniecające! Ale Ty też kogoś zbawiłeś, prawda? Przyczyniłeś się do śmierci dziecka, pamiętasz?
-To nasze ostatnie spotkanie tutaj, Harry. Za trzy dni masz rozprawę. Dziękuję, że mogłem z Tobą rozmawiać. Twoja historia jest… To tyle, do widzenia - powiedziałem i podniosłem się z krzesła.
-Zayn, usiądź, proszę - mruknął, a ja nie wiem, dlaczego, ale wykonałem prośbę. - Nie zastanawia Cię, czemu nie chciałem nikogo, prócz Ciebie? Tutaj, na przesłuchania?
   Przełknąłem głośno ślinę, opierając łokcie na blacie i chowając podbródek w dłoniach. Spojrzałem mu w oczy. Panował w nich spokój. Chłopak nachylił się nad stołem tak, że nasze nosy niemal się stykały. Zadrżałem na tę bliskość, ale nie dałem tego po sobie poznać. Jego wzrok wypalał mnie od środka. Czułem, jak zasycha mi w gardle. Harry uśmiechnął się ironicznie i oblizał wargi.
-Wiem, że chcesz mnie pocałować, Zayn - wyszeptał, a jego oddech owionął moją twarz, mrożąc krew w żyłach.

środa, 11 grudnia 2013

Grzech Szósty: Gniew

  Kiedy tylko premier Cameron opuścił nasz budynek, nie mogłem wytrzymać ze szczęścia. Jednak moje emocje szybko opadły, kiedy przypomniałem sobie o Pers. My, cóż. Nie odezwała się do mnie ani słowem. Przyszedłem po nią, razem wróciliśmy do domu. Jak zawsze, poszliśmy na spacer z naszym psem i zjedliśmy kolację. Obejrzeliśmy jakiś durny film przy butelce wina, a potem każde z nas rozeszło się do swoich sypialni. Ani słowa w moim kierunku. Ale to przeze mnie - też się nie odezwałem. Bałem się, że ją stracę, a przez głupotę teraz czułem, że pogorszyłem swą sytuację jeszcze bardziej.
   Westchnąłem ciężko i ukryłem twarz w dłoniach, zwracając tym na siebie uwagę Caroline. Zerknęła na mnie spod okularów, a następne, co zarejestrowałem, to szybki ruch dłoni i po chwili poczułem, jak dostaję w głowę ołówkiem.
-Dzięki, Flack, bardzo jesteś pomocna - mruknąłem, a ona zaśmiała się perliście.
-A co mam zrobić? Znów nakopać Ci do dupy, żebyś się wziął w garść? Nawet nie wiem, o co chodzi. Pożarliście się o coś, czy co? Ona warczy, Ty warczysz. Dziwię się, że jeszcze się nie pozagryzaliście - powiedziała, rozsiadając się w fotelu. - No więc, chcesz o tym pogadać?
-Zdecydowanie nie - odpowiedziałem chłodno, a ona wywróciła teatralnie oczyma.
-Wiesz, jesteś strasznie ciężkim przypadkiem. W ogóle nie chcesz współpracować, więc jak mam Ci pomóc?
-Co mam Ci powiedzieć? Że jestem gejem odkąd pamiętam, a wczoraj coś mnie napadło i całowałem się z Perrie?! Ba, wręcz się na nią rzuciłem! Chciałaś, to wiesz! - krzyknąłem, uderzając dłonią w blat biurka.
-No to dojebałeś, stary… - Caroline otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
-Dzięki, zajebisty z Ciebie psycholog. Jak tak dalej pójdzie, to wzrośnie liczba samobójstw w Londynie - syknąłem.
-A Ty jesteś pojebanym kretynem, jak mogłeś coś takie odwalić!? Na mózg Ci się rzuciło?! Trzymajcie mnie, bo zaraz wyjdę z siebie i stanę obok.
-O nie, z dwoma takimi to bym się całkiem wykończył.
-Nienawidzę Cię, Malik, ale tylko ze względu na to, że jesteś moim szefem, nie dostaniesz w ten niewyparzony pysk. A w ramach terapii, idź pomęcz Styles’a. Wydaje się, że oboje macie tak samo nasrane w głowach - warknęła i wyszła z gabinetu, trzaskając drzwiami. Chwilę potem wszedł Olly, zerkając na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Chyba mamy czerwony alarm - szepnął, a ja momentalnie spiąłem wszystkie mięśnie.
-Co się stało!?
-Perrie jest zła… Caroline teraz też… A sekretarka z drugiego piętra nazwała mnie bucem, bo skomentowałem jej nowe czółenka - rzekł przestraszonym tonem, a ja zmarszczyłem brwi.
-O czym Ty mówisz?
-To chyba TE dni, no wiesz. Kurwa, nie każ mi mówić tego słowa na głos! Nie znoszę go!
-Jak one mają okres, to ja jestem papieżem - warknąłem i podniosłem się z fotela. - Po prostu się nie narażaj, okej? - uśmiechnąłem się smutno, a chłopak pokiwał głową.
   Z wypisanym przemęczeniem na twarzy, wszedłem do sali przesłuchań, gdzie już czekał Harry. Usiadłem, rzucając notesem o blat i przetarłem oczy dłońmi.
-Witaj, Zayn. Gorszy dzień? - zapytał uprzejmie Styles, na co jedynie prychnąłem:
-I po co się głupio pytasz, skoro wiesz? TY wiesz wszystko. O mnie, o Perrie, o swoich ofiarach. Na cholerę zadajesz te głupie pytania, jeśli znasz odpowiedzi?
   Harry milczał, a ja wiedziałem, że uderzyłem w czuły punkt. Teraz ja byłem o krok przed nim. Nie spodziewał się takiej reakcji po mnie, mogłem wyczytać to w jego oczach. Uśmiechnąłem się po nosem.
-Chcesz mi opowiedzieć o przedmiocie gniewu i Simonie Cowell’u, czy mogę już pójść i po prostu wsadzić Cię za kratki? - mruknąłem, niby to od niechcenia, ale zarejestrowałem, jak chłopak napina mięśnie.
-Nic nie wiesz. Nie masz pojęcia, o czym mówisz. Jesteś nikim w porównaniu ze mną i moją siłą, Zayn - powiedział chłodnym tonem. Zaśmiałem się.
-Słuchaj, słoneczko. W porównaniu ze mną, jesteś tylko rozpuszczonym dzieciakiem, któremu się w dupie poprzewracało i nie zna życia, więc nie pieprz mi tutaj o żadnej sile, jasne? Albo ze mną współpracujesz i skończysz w więzieniu, albo już teraz mogę dostać nakaz od Królowej, aby wysłali Cię do Teksasu i dokonali kary śmierci. Co wolisz?
-Śmierć jest niczym dla mnie. Mogę umrzeć nawet teraz, ale wtedy Ty będziesz umierał, że nie znalazłeś powodów, dla których zabiłem - rzekł pewnie siebie, a ja przekląłem się w myślach. Kurwa, nie doceniłem go.
-Nie musisz mi grozić, dam sobie radę bez tego. Kim był Simon Cowell? - nie dawałem za wygraną.
-Najgorszym nauczycielem pod słońcem - odparł spokojnie. - I moim wujem.
-Wujem? Byliście spokrewnieni? - zdziwiłem się.
-Był dobrym przyjacielem rodziny, dlatego nazywałem go wujkiem. Jednak nie zawsze to określenie do niego pasowało.
-Gniew? Dlatego go zabiłeś?
-Zaczynało się niewinnie. Już jako dziecko, nie raz podsłuchałem, jak przyjaciółka mamy zwierzała się jej i skarżyła, że Simon się na niej wyżywa. Bywa agresywny, ciągle krzyczy i zdarza się mu podnieść na nią rękę. Ale najlepsze zaczęło się później.
-Co masz na myśli?
-Simon był nauczycielem śpiewu w college’u, do którego poszedłem. Mimo, że nie miałem zamiaru uczęszczać na jego zajęcia, musiałem liczyć się z tym, że będę go spotykał. Dlatego już pierwszego dnia postanowiłem udać się do jego klasy, żeby po prostu się przywitać. Korytarz był puściusieńki, a zza drzwi słyszałem jedynie pianino i czyjś śpiew. Wsłuchałem się w melodię, która była naprawdę piękna i odpłynąłem. Nagle mych uszu dobiegł huk, jakby ktoś uderzył czymś o biurko. Podskoczyłem i pociągnąłem za klamkę, żeby zajrzeć do środka. Stał tam, nad jakimś chłopakiem i wymachiwał rękami. Ty smarkaty popaprańcu! Myślisz, że chce mi się na Ciebie marnować czas!? Dobrze, że Twój głupi tatuś płaci, bo już dawno bym Cię wywalił! Jesteś niezdarą! Jak można pomylić się o pół tonu w tak banalnej piosence! Wiesz, co to jest a-mol, a co to a-mol z krzyżykiem!? Pierdolony nieudaczniku!, krzyczał na niego. Byłem zdziwiony, bo moim zdaniem tamten chłopak był naprawdę niezły. Poza tym, nie mogłem wyjść z szoku, na widok wuja w takim stanie. Jak już mówiłem, wiele słyszałem, ale…
-Nigdy nie widziałeś na własne oczy? - dokończyłem, a on przytaknął.
-Chciałem się odezwać, żeby zaznaczyć swoją obecność, ale nie zdążyłem. Simon złapał tamtego chłopaka za ramiona i z całej siły wymierzył mu siarczysty policzek. Ten, ze łzami w oczach, zerwał się z miejsca i minął mnie w drzwiach. Dopiero wtedy Cowell zauważył mnie. Zaniemówiłem. On natomiast w mgnieniu oka znalazł się obok, przycisnął mnie do ściany i grożąc pięścią, powiedział: Piśnij komukolwiek słówko, a skończysz w trumnie. Nie waż się wchodzić mi w drogę, kundlu. Potem puścił mnie i wyszedł z klasy.
-Co zrobiłeś potem?
-Szczerze? Unikałem go jak ognia, bo nie wiedziałem, jak mogę się z nim rozprawić. Plotki o nim nie ucichły, ale już nigdy nie zastałem go takiego. Krył się ze swoją złością, jak tylko mógł i groził wszystkim dokoła. Jestem przekonany, że nawet dyrektor bał się go do tego stopnia, iż nie śmiał wspomnieć przy nim o zwolnieniu. Skończyłem szkołę i poszedłem na studia, ale horror trwał. Na uczelni spotkałem wiele osób, które wyszły z jego klasy “cało”. Co chwilę dowiadywałem się czegoś nowego. Simon Mściciel Cowell terroryzował i bił swoich uczniów, ale nikt nie reagował. W końcu nie wytrzymałem.
-Opowiedz mi o tym, dokładnie.
-To był dzień, kiedy odebrałem dyplom ukończenia studiów. Ruszyłem do mojego college’u, aby pochwalić się dawnym nauczycielom moim sukcesem. W drzwiach szkoły minęła mnie zapłakana dziewczyna, zakrywała usta dłonią i biegła w stronę samochodu. Zdziwiłem się, dlatego zaczepiłem chłopaka, który podążał za nią. Tak, jakbyś nie wiedział. Cowell ją uderzył. Straciła dwie jedynki, rozumiesz?, powiedział. Zamarłem. Spodziewałem się chyba wszystkiego, ale nie tego. Simon uderzył dziewczynę pięścią. DZIEWCZYNĘ. NASTOLATKĘ. PIĘŚCIĄ. DO KRWI. Nie mogłem tego dłużej znosić. W głowie miałem plan, jak zniszczyć Simon’a. Wiedziałem, że nic mnie nie powstrzyma. Bardzo pewny siebie, ruszyłem do sali muzycznej, ale było pusto. Dochodziła pierwsza, więc podejrzewałem, iż poszedł na lunch. Mogłem wszystko przygotować. Sala śmierci była do mojej dyspozycji.
-Wtedy już wiedziałeś, w jaki sposób tego dokonasz?
-Oczywiście. Usiadłem przy fortepianie i czekałem na niego. Minęło kilka minut, zanim przyszedł. Gdy mnie zobaczył, nie krył zdziwienia. Zacząłem z nim rozmawiać, był dumny z mojego dyplomu. Jednak doskonale czułem napięcie między nami. Jeden fałszywy ruch z mej strony, a mogłem skończyć, jak ta dziewczyna, albo i gorzej. Wiesz, wujaszku, dawno się nie widzieliśmy. Już nawet zapomniałem, jak grasz, zaśmiałem się. Cowell zawsze był przewrażliwiony na punkcie swego talentu, więc w ciągu ułamka sekundy usiadł obok mnie. Ułożył palce na klawiszach, a ja wstałem. Zdziwiony, chciał się podnieść, ale nie był w stanie. Posmarowałem część krzesła, na której siedział oraz klawisze, super mocnym klejem. Harry, co to ma, kurwa, znaczyć!? Zaśmiałem się. Nadszedł Twój koniec wujaszku. Widziałem strach w jego oczach. Siedział sparaliżowany, nie mogąc ruszyć się ani o centymetr. Wtedy ja wziąłem do ręki strunę, którą wyrwałem z gitary kilka minut wcześniej i objąłem nią jego szyję. Spróbuj drgnąć, a skręcę Ci kark, zagroziłem, chociaż doskonale wiedziałem, że i tak go zabiję. Dlaczego to robisz?, spytał. Jego głos drżał, a oczy momentalnie wypełniły się łzami. Poczułem ogromną satysfakcję. Ktoś, kogo bali się wszyscy, bał się w tej chwili mnie. Popełniłeś ogromny grzech, wujaszku. Wiesz, że gniew to jeden z siedmiu stopni do piekła? Kogo jeszcze zraniłeś? Oprócz cioci, tego chłopaka z mojego pierwszego dnia szkoły i dziewczyny, która wybiegła stąd zaledwie pół godziny temu, hm? Postąpiłeś bardzo, bardzo źle. Ale po to tu jestem. Aby wymierzyć sprawiedliwość. Zaczął się szarpać i wyrywać, a ja pociągnąłem za strunę i zacisnąłem mocniej. Żegnaj, wujaszku, Twój grzech został odkupiony Twą śmiercią, rzekłem i patrzyłem, jak się dusi.
-A potem tak po prostu go zostawiłeś i wyszedłeś? - chciałem się upewnić, a na twarzy Styles’a pojawił się szeroki uśmiech.
-Ja przynajmniej załatwiam sprawy do końca, Zayn - powiedział, a ja zbladłem. Od początku tego śledztwa zastanawiam się, skąd on wie tyle o mnie, jakby czytał mi w myślach, ale bałem się zapytać. - Chyba powinieneś wrócić do domu i zająć się swoim życiem osobistym, nie sądzisz? Kobiety nie lubią być obwiniane, zwłaszcza wobec swej niewinności.
   Bez słowa podniosłem się z krzesła i wybiegłem z sali. Miał rację, miał zajebiście cholerną rację. Czym prędzej wpadłem do prosektorium, a gdy zobaczyłem Perrie, momentalnie rzuciłem się ku niej. Nie zdążyła zareagować, gdy złapałem ją w pasie i przerzuciłem sobie przez ramię.
-Malik, do chuja, co Ty robisz!? Postaw mnie! - zaczęła krzyczeć, a ja starałem się ignorować zdziwione twarze ludzi, mijanych w korytarzu.
-Masz wolne, jedziesz ze mną do domu. Musimy porozmawiać - mruknąłem, kiedy jechaliśmy windą.
-Nigdzie z Tobą nie jadę! I nie będę z Tobą rozmawiać! Postaw mnie w tej chwili, bo nie będę gotować!
-Nie boję się Twoich gróźb, Pers, więc daj sobie siana - dziewczyna cały czas mnie gryzła, kopała i drapała, ale nie poddałem się. Wrzuciłem ją jak worek ziemniaków do bagażnika i zamknąłem go. Następnie wsiadłem za kierownicę i ruszyłem z piskiem opon.
-Jak tylko stąd wyjdę, to Cię zabiję, Malik! - dobiegł mnie jej głos, wydobywający się z przerwy między oparciami, a siedzeniami foteli. Zerknąłem w lusterko i widziałem, jak przekłada przez nią rękę, ale nie może sięgnąć ani mnie, ani drzwi. - Kurwa.
-Siedź grzecznie, a nikomu nic się nie stanie - powiedziałem i wyjechałem z parkingu, nucąc pod nosem jakąś piosenkę.

sobota, 30 listopada 2013

Grzech Piąty: Obrzarstwo

 Tak, panie i panowie. Premier Wielkiej Brytanii, we własnej osobie, właśnie siedział w MOIM gabinecie, za MOIM biurkiem i pił Latte z MOJEGO kubka. Dlaczego? Nie podoba mu się sposób, w jaki prowadzę sprawę Styles’a. Nie mogłem tego pojąć - to ja tu jestem policjantem i to ja wiem, jak się obchodzić z mordercami! Niestety, to on jest premierem i wszystko mu wolno, nawet wpieprzać się od dwóch dni w moje śledztwo. A ja mam ładnie się uśmiechać i grzecznie przytakiwać.
-Muszę przyznać, że strasznie chaotycznie wypełniasz dokumentację. Zero ładu i składu - mruknął tonem pełnym jadu, a ja zacisnąłem pod stołem pięści. - Musisz przesłuchać podejrzanego, uzupełnić raporty z całego tygodnia i wypisać protokół z dzisiaj. Ah, do tego trzeba skserować wszystkie jego akta i schować w sejfie. Nie wspomnę już o wstąpieniu do księgowości i załatwieniu nakazów, żeby potem było mniej roboty.
-Z całym szacunkiem, panie premierze, jestem tylko jedną osobą i nie jestem w stanie załatwić tego w jed… - zacząłem, ale przerwało mi uderzenie jego dłoni o blat biurka.
-Z całym szacunkiem, Zayn, to nie była prośba. To jest rozkaz, TERAZ - powiedział stanowczo, a ja posłusznie podniosłem się z krzesła i wziąwszy potrzebne rzeczy, ruszyłem do drzwi.
-Kurwa mać! - wrzasnąłem, kiedy tylko przeszedłem przez próg prosektorium. Uderzyłem pięścią w ścianę i osunąłem się na podłogę, chowając twarz w dłoniach.
-Zayn, wszystko w porządku? - w mgnieniu oka znalazła się przy mnie Perrie, lekko potrząsając mną za ramiona. Podniosłem głowę i spojrzałem na nią.
-Nic nie jest w porządku, póki ten pompatyczny skurwysyn siedzi tutaj i mi rozkazuje. Za kogo on się, do chuja, uważa?! - słowa wylatywały z mych ust niekontrolowanie.
-Na litość boską, Malik, opanuj się - powiedziała spokojnie blondynka, głaszcząc mnie po włosach. - On tylko Cię sprawdza, jestem tego pewna. Przyjechał Cię wkurzyć, bo chce zobaczyć, jak długo wytrzymasz. Nie daj mu się.
-To nie takie proste - mruknąłem i podniosłem się z podłogi. - To nie nad Tobą stoi ten bufon, wytykając Ci najgłupsze pomyłki i traktując Cię jak chłopca na posyłki.
-Może w jego oczach tak wyglądasz, ale Ty musisz wiedzieć, że jesteś wart o wiele więcej - szepnęła i wtedy zorientowałem się, jak blisko niej się znajduję.
   Perrie miała piękne oczy. Kryształowo niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie, w otoczce jasnej cery i blond włosów. Nie miałem pojęcia, co robię, ale przysunąłem się jeszcze bliżej, że nasze ciała praktycznie się stykały. Powoli obróciłem nas tak, iż to ona teraz była pod ścianą. Cały czas nie spuszczała ze mnie wzroku. Położyłem dłonie na jej biodrach i zbliżając się, nosem przejechałem wzdłuż jej policzka, napawając się zapachem perfum od Chanel. Znów na nią spojrzałem, miała przymknięte powieki i uchylone delikatnie usta. Wiedziałem, że popełniam największy błąd, ale nie mogłem się powstrzymać. W ułamku sekundy moje wargi naparły na jej, łącząc się w namiętnym pocałunku. Poczułem, że Perrie chce mnie odepchnąć, ale po chwili zacisnęła dłonie na mojej koszulce. Przygryzłem delikatnie jej dolną wargę, a ona pogłębiła pocałunek.
   Nagle moich uszu dobiegł charakterystyczny stukot mokasynów o marmurową posadzkę. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni, a już sekundę później do prosektorium wszedł Olly.
-Mam ochotę komuś przywalić, ktoś chętny?! - fuknął, odgarniając włosy z czoła, a następnie stanął i spojrzał na nas. - A Wy co tacy zarumienieni? Gdybym Was nie znał, to bym pomyślał, że właśnie się całowaliście lub coś więcej! - zaśmiał się, a ja ukradkiem spojrzałem na Pers. Zacisnęła powieki i wzięła głęboki oddech, po czym chciała mnie minąć, ale przytrzymałem ją za rękę.
-Pogadamy o tym później? - szepnąłem, a ona jedynie wyrwała dłoń z mego uścisku i ruszyła do stołu prosektoryjnego.
-Niech zgadnę, nasz kochany premier? - zagadnąłem, a Murs wywrócił teatralnie oczyma.
-Widziałem jak się zadomowił w Twoim gabinecie. Ale serio, pije z Twojego kubka? - jęknął, a ja głośno westchnąłem. - Dobra, co mamy na dziś?
-Niall Horan, dwadzieścia osiem lat, pochodził z Irlandii, mieszkał w Londynie. Zmarł od uderzenie tępym, ale ciężkim przedmiotem. Niestety nie znaleźliśmy nic, prócz patelni.
-Zabił go patelnią? Serio? Ja pierdolę - szepnąłem. - Coś jeszcze o nim wiemy?
-Plamy opadowe wskazują, że ofiara zginęła na miejscu - powiedziała Perrie, przekręcając głowę w bok. - Morderca musiał być bardzo dokładny i… Bardzo silny. Uderzenie było precyzyjne.
-Opadowe… Co? Możesz mówić po ludzku? - jęknął Olly, mamrocząc pod nosem coś na temat niezrozumiałego języka lekarzy.
-Osadzenie się krwi w człowieku, gdy serce przestanie bić. Takie siniaki, ogarniasz? - mruknąłem ze zniecierpliwieniem.
-Ohoho, ktoś tutaj się podszkolił, czy mi się wydaje? - zaśmiała się ironicznie blondynka, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-Po prostu za dużo z Tobą przebywam, WSPÓŁLOKATORKO - przypomniałem jej.
-To, że razem wynajmujemy mieszkanie, dzielimy kuchnię i łazienkę oraz jeździemy do pracy, nie znaczy, że spędzasz ze mną zbyt dużo czasu!
-Dodaj do tego wspólną pracę, lunch, pogawędki, powroty do domu, kolacje, oglądanie meczy i wychodzenie z psem na spacer. Ah i jeszcze poranny jogging i siłownię, o ile księżniczka nie imprezuje noc wcześniej ZE MNĄ i jest w stanie podnieść się z łóżka. O czymś zapomniałem?
-Może o tym, że gotuję Ci, sprzątam i piorę Twoje gacie, kiedy Ty rozbijasz się swoim mercedesem, niewdzięczniku? - zaczyna się. Agresywna Perrie: Mode ON.
-Mode na sukces! To ja przyniosę popcorn! - pisnął podekscytowany Olly, klaszcząc w dłonie jak mała dziewczynka. Oboje zgromiliśmy go wzrokiem. - No co? Tak tylko mówiłem…
-Posłuchaj, PANI: JESTEM NAJLEPSZA BO SKOŃCZYŁAM STUDIA MEDYCZNE I DLA ZABICIA CZASU, KROJĘ TRUPY, A WKRÓTCE JEDNYM Z NICH BĘDZIE MÓJ BRAT! Gdybyś nie chciała, to byś tego nie robiła, łaski bez! - warknąłem, tym samym obserwując, jak Perrie nadyma policzki i robi się czerwona ze złości.
-Odezwał się ten dobry. PATRZCIE, BO TO JA, PAN ZAYN MALIK, NAJLEPSZE CIACHO W MIEŚCIE, WOŻĘ SIĘ MERCEDESEM WYGRANYM W ZDRAPKACH I WSZYSCY MYŚLĄ, ŻE JESTEM NADZIANY, A MIESZKAM W KAMIENICY Z GŁUPIĄ BLONDYNKĄ, KTÓRA MI USŁUGUJE! Nie myśl sobie, że… - zaczęła, ale przerwał nam dźwięk otwieranych drzwi.
-Cześć, robaczki, co słychać? - do środka weszła Caroline z zabójczym uśmiechem na ustach. Że też szczęka ją nie boli.
-Kolejna “rozmowa na poziomie” z serii Pan i Pani Smith. Chcesz obejrzeć? - zagadnął Olly, na co szatynka, o ile to możliwe, przybrała na twarz jeszcze szerszy uśmiech. Nie, serio, z jej szczęką wszystko dobrze?
-O, mój Boże! Masz popcorn!? - zawołała, momentalnie siadając przy Olly’im.
-Serio, ludzie? Serio? - jęknęła Pers, uderzając się otwartą dłonią w czoło. - Nie rusza Was fakt, że na sali, gdzie leży pocięty trup, jedlibyście popcorn i oglądali naszą kłótnię?
-My się nie kłócimy, kochanie - zauważyłem, a dziewczyna zgromiła mnie wzrokiem.
-KŁÓCIMY SIĘ MALIK I SPRÓBUJ SIĘ ZE MNĄ NIE ZGODZIĆ, A BĘDZIESZ JADŁ ZUPKI W PROSZKACH I NIE BĘDZIE KREMU Z BROKUŁ - wysyczała, a ja dostałem gęsiej skórki.
-Tak, kochanie - powiedziałem przestraszony, kiedy zaczęła machać mi przed nosem skalpelem.
-A nie mówiłem? Wykapani Pan i Pani Smith. Tam też Brad miał mniejsze jaja od Angeliny - podsumował Olly, a ja wzniosłem oczy ku niebo. Za jakie grzechy?
  Nie chcąc dłużej prowadzić dziwnej konwersacji z tą nienormalną parą, ani też narażać się przyjaciółce, ruszyłem na przesłuchanie. Ciągle nie mogłem wybić sobie z głowy tego, co zrobiłem. Po cholerę ją pocałowałem?! Musiałem od tego odetchnąć, jednak nie mogłem na to liczyć przy Styles’ie.
-Dzień dobry, Harry - mruknąłem, wchodząc do środka i zajmując miejsce przy stole. Podejrzewałem, że po drugiej stronie lustra weneckiego znajduje się sam premier, dlatego postanowiłem się pilnować. Nie mogłem pozwolić, by odcięto mnie od sprawy i dano zniszczyć wszystko Murs’owi. Nie byłem zbyt ambitny, ani nic, ale Olly był zdecydowanie za słaby psychicznie na to zlecenie.
-Witaj, Zayn. Wszystko w porządku w kolorowym świecie policyjnego show biznesu? - zapytał nad wyraz radosnym tonem. Skinąłem głową i nie chcąc zagłębiać się w szczegóły, przeszedłem do rzeczy.
-Kim był Niall Horan i dlaczego go zabiłeś? - spytałem prosto z mostu, jednocześnie otwierając notes.
-Pamiętam ten uśmiech na jego twarzy, kiedy spotkaliśmy się ostatnim razem. Miał kompletnego świra na moim punkcie! - zaśmiał się Styles, a ja zmarszczyłem brwi.
-Coś Was łączyło?
-Nasza znajomość była bardzo… Skomplikowana. To Louis poznał mnie z Niall’em. To było jeszcze przed pojawieniem się Eleanor. Pracował w herbaciarni na Soho, gdzie często bywaliśmy z Lou. Okazało się, że chłopaki znają się z siłowni. I w ten sposób, od słowa do słowa, Irlandczyk poznał też mnie. Urzekł mnie swoim optymizmem, który tryskał z niego na wszystkie strony świata. Ciepły uśmiech, błyszczące oczy i ta blond czuprynka. Sprawiał, że robiłem się podniecony! Niedorzeczne, prawda? - Harry chichotał jak mała dziewczynka i przez chwilę zastanawiałem się, czy nie brał jakichś leków. Jednak chłopak nagle przybrał kamienną twarz, a jego oczy znów stały się puste i chłodne. - Ale to było zło wcielone. Musiałem go zniszczyć.
-Opowiedz mi o tym.
-Kiedy Eleanor zabrała mi Louis’iego, to Niall się mną opiekował. Odwiedzał mnie, dbał o moje mieszkanie, robił mi zakupy, prał i sprzątał. Gotowanie było jego życiem, uwielbiał jeść. To było wręcz jego obsesją. Ale do tego jeszcze dojdziemy. Louis go nienawidził. Z całego serca.
-Dlaczego? - zawahałem się, nie do końca wiedząc, czy chcę znać odpowiedź.
-To proste. Niall był moim kochankiem. Kiedy zapadał zmrok i mój Romeo miał wrócić, Parys uciekał. To był już nie trójkąt, ale kwadrat miłosny.
-Chcesz powiedzieć, że…
-Lecz nie o tym mamy mówić. Wiesz, na czym polega grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, prawda? Chociaż wcale nie musisz, nie jesteś katolikiem. Mówi on o zwyczajnej umiejętności zachowania umiaru. Cóż, Niall był cudowny, ale miał jedną wadę. Owego umiaru nie znał.
-Jak długo to trwało?
-Odkąd pamiętam, to było już nie do powstrzymania. Za każdym razem, gdy gdzieś wychodziliśmy, spędzaliśmy czas na jakichś imprezach, on jadł. I z pozoru nie było w tym nic złego, ale każdy medal ma swoją drugą stronę. Horan się już nie kontrolował. Wszystko spadało na drugi plan, a jego żołądek był najważniejszy. Nie potrafił się powstrzymać, nic na niego nie działało. Zagarniał jak najwięcej tylko dla siebie i był gotowy zabić, gdyby ktoś próbował odebrać mu jego “skarb”. Zaczęła robić się z tego wielka paranoja. Chciałem mu pomóc, ale on… Nie miał zamiaru tego zmieniać. W końcu miarka się przebrała.
-Coś zadecydowało, że postanowiłeś go… Zabić?
-Tak. Jedno wydarzenie, które odcisnęło się na mej duszy. Nie wybaczę mu tego nigdy.
-Co takiego się stało?
-Dostałem telefon ze szpitala. Moja siostra była w ciąży, ale płód był zagrożony. Wiedziała, jakie jest ryzyko, ale chciała urodzić. Niestety, los chciał, że dziecko urodziło się nieżywe. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak wielki ból musiała odczuwać. Ale nie o to chodzi. Zadzwonili do mnie, że stan Gemmy się pogarsza, poród ją wykończył, straciła dużo krwi. Transfuzja była nieunikniona, a tylko ja miałem tę samą grupę, co ona. Musiałem dostać się do szpitala jak najszybciej, jednak wypiłem kilka piw i nie mogłem prowadzić. Nie było pod ręką nikogo, oprócz Niall’a.
-Pomógł Ci? - zapytałem, chociaż podejrzewałem treść odpowiedzi.
-Stary, nie jadłem nic od dwóch godzin, a właśnie gotuję spaghetti. Nie mogę, wybacz, jedź autobusem!, powiedział. Byłem wściekły. Krzyczałem, tłumaczyłem wagę sprawy, ale nic do niego nie docierało. On musiał zjeść. Zdenerwowałem się i na własną rękę dostałem się do szpitala. Tłukłem się przez całe miasto prawie godzinę, by usłyszeć, że spóźniłem się dokładnie pięć minut. Gemma zmarła. Przez niego i jego obsesję. To przelało czarę goryczy.
-Wróciłeś do mieszkania, tak?
-Tak. Wpadłem do środka, zapłakany i zezłoszczony, a ten po prostu spytał: I jak Gemma?A ja zwyczajnie odpowiedziałem: Nie żyje. Nie chciał wierzyć, ale pokazałem mu akt zgonu. Wygarnąłem mu, że to jego wina. Gdyby mnie zawiózł, żyłaby. Zaczął się tłumaczyć, że mu przykro, że nie miał pojęcia, że jest zdruzgotany. Nie słuchałem. Chwyciłem go za włosy i wepchnąłem twarz prosto w talerz jego spaghetti. Przyciskałem, dopóki nie zaczął się dławić. Kiedy zorientowałem się, że zaraz go wykończę, puściłem go. Zaczął kaszleć, a wtedy podniosłem z kuchenki patelnię i wymierzyłem mu ostry cios, prosto w potylicę, a następnie w skroń. Krew trysnęła strumieniem, a on opadł na posadzkę. Zaśmiałem się gorzko i po prostu wyszedłem z mieszkania. Kolejny grzech odkupiony. Sprawiedliwość została wymierzona.
-Nie rusza Cię fakt, że był Ci bliski, w jakiś sposób? - spytałem, a on uśmiechnął się cierpko.
-Jestem wysłannikiem Boga, tutaj nie ma czasu na sentymenty. Chyba coś o tym wiesz, prawda?
-Nie wiem, o czym mówisz - mruknąłem, dyskretnie zaciskając pięści.
-Jesteście z Perrie tak blisko. Szkoda, że nie wychowujecie słodkiego dziecka psychopaty - zaśmiał się ironicznie, a ja wziąłem głęboki oddech. Podniosłem się z krzesła i ruszyłem do drzwi. Już miałem wychodzić, gdy ostatni raz spojrzałem na niego.
-Do jutra, Harry - mruknąłem i wyszedłem z sali przesłuchań. Byłem z siebie dumny, że nie dałem się ponieść emocjom.
-Zayn? - usłyszałem za sobą głos premiera. Odwróciłem się i stanąłem z nim twarzą w twarz.
-Tak?
-Wracam do siebie, ale mam Cię na oku. Spieprz tę sprawę, a pożegnasz się z robotą - powiedział i minąwszy mnie, ruszył do wyjścia. Nagle odwrócił się i delikatnie się uśmiechnął. - Nie wiem, co zrobiłeś, ale napraw to. Ona Cię potrzebuje - po tych słowach zniknął z drzwiami windy.

sobota, 16 listopada 2013

Grzech Czwarty: Zazdrość

 Perrie stała na środku prosektorium i wpatrywała się we mnie w osłupieniu. To wszystko powoli przestawało mi się podobać. Podszedłem bliżej i łapiąc ją za ramiona, lekko nią potrząsnąłem.
-Powtórzę to pytanie jeszcze raz. OSTATNI raz. Dlaczego Styles kazał mi Cię pozdrowić i dlaczego Cię cytuje?! - wrzasnąłem, a ona spuściła głowę, lecz mogłem zarejestrować ten specyficzny odgłos zagryzania wargi.
-Bo… To jest skomplikowane - szepnęła, a ja na chwilę przestałem oddychać. Co się tutaj dzieje?
-Perrie, kurwa mać, mów! - nie dawałem za wygraną, musiałem poznać prawdę.
-Pamiętasz ten “incydent”? W ostatniej klasie? Ten, no wiesz… Impreza u Caroline, mnóstwo ludzi… - dziewczyna jąkała się, wymachując dłońmi.
-Tę noc, w którą ktoś Cię naćpał i zrobił Ci dziecko? Sam wynosiłem Cię do helikoptera! - jęknąłem na samo wspomnienie tej imprezy. Przez kilka godzin nie mogłem odnaleźć Perrie w ogromnym domu Flack. Aż w końcu znalazłem ją nieprzytomną i zgwałconą w jednym z pokoi. Byłem wściekły, ale nigdy nie dowiedziałem się, kto był tym bydlakiem.
-To był on - szepnęła, a ja zmarszczyłem brwi.
-Jaki “on”?
-Styles - powiedziała, a ja zdębiałem. Przez moją głowę przelatywało tysiąc myśli na minutę. Harry Styles naćpał Perrie. Harry Styles zgwałcił Perrie. Harry Styles byłby ojcem dziecka Perrie, gdyby nie pieniądze skradzione memu ojcu, na dokonanie aborcji. To było ponad moje siły.
-Że, przepraszam kurwa, co?! - po raz kolejny krzyknąłem, a blondynka odsunęła się nieznacznie ode mnie. - Dlaczego mi nic nie powiedziałaś!?
-Bo nie miałam o tym pojęcia! Nic nie pamiętam! Wiem to, bo gdy się wypisywałam, to zerknęłam na listę odwiedzających szpital tamtej nocy. Pod numerem mojej sali były trzy nazwiska: Twoje, mamy i… Niego. Na początku to zignorowałam, ale potem…
-Studiował na uczelni, na której Ty z kolei miałaś praktyki - dokończyłem, a ona kiwnęła głową.
-Kiedy go zobaczyłam… Wszystko wróciło. Jego oczy, jego włosy, jego uśmiech… Od razu go poznałam, ale ciągle miałam wątpliwości. Zaczęłam czytać listę uczniów i gdy powiedziałam to nazwisko, właśnie on wstał i dziwnie się uśmiechnął. Wtedy byłam już pewna.
-Czemu to ukryłaś?
-A co miałam zrobić!? Przyjść i powiedzieć: “Hej, w mojej klasie jest chłopak, który mnie zgwałcił!”? Opanuj się, Zayn.
-No dobra, może nie w tak dosadny sposób, ale miałem prawo wiedzieć! - starałem się nie krzyczeć, ale głos sam mi się unosił. - Przecież mógłbym…
-Mógłbyś co? - przerwała mi brutalnie. - Skopać mu jaja, bo zrobił dziecko Twojej przyjaciółce? Nie, dziękuję. Jakoś nie chciałabym być jedną z siedmiu ofiar, które tu leżą, ani tym bardziej, byś Ty do nich należał. A teraz wybacz, mam sporo pracy.
-Ale mieliśmy iść na lunch…
-Mam dużo pracy, ogłuchłeś?! - wrzasnęła, rzucając skalpelem w moją stroną, lecz szybko odskoczyłem. Postanowiłem więcej się nie narażać i opuściłem budynek MI5.
   Całe popołudnie i noc spędziłem na zaległej, papierkowej robocie. Tam podpis, tu pieczątka - miałem dość siebie i swojej pracy. Naprawdę zaczynałem żałować, że nie posłuchałem Pers i nie poszedłem na casting dla modeli, gdy mnie namawiała. Nie, żebym był jakimś narcyzem, ale miałem wrażenie, że się nadaję. Jednak teraz było już za późno i musiałem męczyć się za biurkiem, bawiąc się w detektywa.
   Kiedy następnego dnia wszedłem do prosektorium, Perrie nadal była w złym humorze. Rzuciła tylko we mnie kartoteką następnej ofiary i wróciła do swych zajęć. Przejrzałem dokumenty młodej tancerki, zmarłej na skutek utopienia i chwyciłem się za głowę, by sprawdzić, czy od tych morderstw jeszcze nie ołysiałem.
   Moim kolejnym przystankiem była sala przesłuchań i Styles, który wydawał się bardziej zirytowany, niż zwykle. Miałem wrażenie, że puszczą mu nerwy, chociażby z powodu zbyt dużej ilości tlenu w pomieszczeniu. Poważnie, był niczym tykająca bomba.
-Dzień dobry, Harry. Musimy porozmawiać - rzekłem spokojnie, krzyżując dłonie na piersiach. Chłopak podniósł wzrok i spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Danielle Peazer.
-Czekałem, aż wreszcie o nią spytasz - uśmiechnął się cierpko, a następnie odgarnął włosy z czoła. - Danielle, Danielle, Danielle. Gdybym nie był gejem, to chętnie bym się nią zaopiekował.
-Kim była dla Ciebie? - zapytałem, a on wziął głęboki oddech.
-Po prostu dziewczyną mojego przyjaciela. Danielle tańczyła odkąd pamiętam. Rodzice mówili, że najpierw nauczyła się tańczyć, a potem chodzić. Była w tym dobra, naprawdę dobra. Miała wszystko, czego mogła chcieć. Wspaniały dom, kochającego chłopaka, najlepsze stopnie, zniewalający wygląd i niesamowity talent. Była słodka, urocza i ciepła, ale mało kto wiedział, co ją zżera od środka.
-Zazdrość?
-To było najgorsze, co mogła robić. Być zazdrosną, bez powodu. Była kochana, jak nikt inny na świecie, ale jej to nie wystarczało. Niszczyła tą zazdrością siebie, jego, oraz wszystkie osoby, które to dotknęło - rzekł spokojnie.
-Opowiedz mi o tym. Od początku.
-Byliśmy z nim jak bracia, znaliśmy się od piaskownicy. Zawsze razem, papużki nierozłączki. To było coś wspaniałego, nigdy nie miałem starszego brata i on właśnie taki wobec mnie był. Wspierał, opiekował się, troszczył. Wiedział o mojej orientacji i nigdy mnie nie odrzucił. Wręcz przeciwnie, dopingował mnie w moim byciu sobą. Podnosił na duchu, gdy po moim coming out’cie wiele osób odwróciło się i znienawidziło mnie. Gdy pojawiła się Danielle, cieszyliśmy się oboje. On wreszcie zakochał się ze wzajemnością, a ja nie mogłem wymarzyć sobie lepszej “bratowej” od niej. Do czasu.
-Co takiego się wydarzyło, że ją znienawidziłeś?
-Szczerze, to nigdy jej nie znienawidziłem. Kochałem ją, była dla mnie jak rodzina. Ale to, co wyprawiała, przechodziło wszelkie granice. Była bardzo władcza, nikt nie miał prawa podważyć jej zdania. A wszystko przez kompleksy. Mało kto wie, że czuła się niedowartościowana. Ludzie uważali ją za ideał, ale nie ona.
-Danielle miała kompleksy?
-I to jakie! - żachnął się Harry. - Do bólu zazdrościła figury innym dziewczynom z zespołu, więc namiętnie się odchudzała. Ciągle widziała w sobie niedoskonałości. Zazdrościła innym czegoś, całkowicie niepotrzebnie. Ale to był jedynie wierzchołek góry lodowej.
-Co masz na myśli?
-Danielle zazdrościła wszystkim wszystkiego. Miała obsesję na swoim punkcie i była nad wyrost ambitna. W każdej dziedzinie musiała być najlepsza, zawsze numer jeden. Porażka nie wchodziła w grę. Przez to, często grała nieczysto. Pewnego razu, gdy zbliżały się zawody międzynarodowe w balecie, rywalizowała o reprezentowanie Anglii z jedną dziewczyną z Liverpool’u. Tamta była faworytką, Danielle nie mogła tego znieść. Podrzuciła jej tabletki z hormonami wzrostu, przez co laska w śmiertelnych bólach, wylądowała w szpitalu. A Peazer mogła spokojnie cieszyć się mianem nowej faworytki. Jednak to nadal nie koniec.
-Zrobiła coś gorszego?
-Jej chłopak, mój przyjaciel. Był inteligentny, przystojny i miał poczucie humoru. Wszyscy go uwielbialiśmy, chociaż był nieco zamknięty w sobie. Kochał swoje domowe zacisze, charakteryzował się typową naturą domatora. Ale ludzie do niego lgnęli. Zawsze otaczała go grupka koleżanek, chociaż wiedziały, że nie mają szans z Danielle.
-A ta pewnie czuła się zagrożona? - zapytałem, a Harry kiwnął głową.
-Otóż to. Była chorobliwie zazdrosna. Kiedy raz zgłosił się do pomocy jednej z dziewczyn, przed klasówką z matematyki, zrobiła mu wielka awanturę. W efekcie tamci się uczyli, a ona siedziała na łóżku obok i malowała paznokcie, by mieć oko na swojego chłopaka. Śmieszne, prawda? Kochała go, ale kompletnie mu nie ufała. Bała się, że jej pozycja będzie zagrożona.
-Co dalej?
-Zazdrość zaczęła przekraczać granice przyzwoitości. Bez oporów zabroniła mu wszelakich kontaktów z innymi dziewczynami, pod groźbą rzucenia go. On był w niej zakochany na zabój, więc robił wszystko, o co tylko poprosiła. Jednak Danielle ciągle było za mało.
-Pozbyła się dziewczyn, czego mogła chcieć więcej?
-Mieć Liam’a tylko i wyłącznie dla siebie. Nikt nie miał do niego prawa, tylko ona - powiedział Styles. - Wyrzuciła z jego życia koleżanki, ale także kolegów. Ograniczała jego czas spędzony z rodziną. Bała się, że ktoś może ją zastąpić. Nawet, jeśli w grę wchodziła jego matka, czy siostra. Zazdrość opętała jej życie i osiadła w mózgu tak głęboko, że zaczęła wariować. Wszystko wybuchło, kiedy dowiedziała się o mnie.
-O Tobie, czyli…
-Mojej orientacji. Byłem chyba jedyną osobą, która jej nie przeszkadzała, w byciu blisko jej chłopaka. Ale gdy usłyszała, że jestem gejem, wściekła się. Zabraniała mi rozmawiać z nim przez telefon, bo bała się, że mogę go jej zabrać. To było chore, on nawet nie był w moim typie, zresztą z niego był strasznie pobożny katolik. Homo nie wchodziło w grę. Jednak te argumenty na Danielle nie działały. Z każdym dniem było gorzej.
-To możliwe? - zdziwiłem się, na co chłopak zaśmiał się cicho.
-Oh, tak. Zapominasz, że dla niej nie było rzeczy niemożliwych. I kiedy jej prośby nie działały, zaczęła mi grozić. Początki były niewinne, głupie pogróżki na poziomie przedszkolaka. Potem wszystko przerodziło się w zaczepki, nasyłanie na mnie jakichś dziwnych typków. Aż wreszcie stało się. Wróciłem do domu z podbitym okiem, bez dwóch zębów i z pociętą brodą. On to widział. Chciał spytać, co się stało, ale ona szybko go odciągnęła. To dopiero namiastka tego, co potrafię, powiedziała do mnie ledwo słyszalnie. Nie mogłem tego znieść. Musiałem wymierzyć sprawiedliwość.
-Jak tego dokonałeś?
-To nie było nic trudnego. Ukradłem jego telefon i wysłałem SMS, byśmy spotkali się nad jeziorkiem za miastem. Przyjechała, a ja wtedy ją napadłem i zarzuciłem worek na głowę. Nie wiedziała, kto to robi, punkt dla mnie. Związałem jej oczy i zaprowadziłem na malutkie molo. Szarpała się, krzyczała, a ja po prostu milczałem. Przykułem do jej kostek betonowy klocek, całe trzydzieści kilogramów. Piękna siódemka, wypalona żywcem, zdobiła jej kark. Udawała silną, nawet nie drgnęła. Dopiero, gdy zrozumiała, co zaraz się stanie, zaczęła błagać o litość. I wtedy przemówiłem. Wybacz, Danielle, ale Twoja zazdrość nigdy nie była narzędziem budującym. Musisz zapłacić za swój grzech. Nie zapomnę jej zdziwienia do końca życia. Była zdruzgotana. Harry?! Proszę, nie! On Ci tego nie wybaczy!, krzyczała. Zaśmiałem się, że nie ma możliwości, by się zorientował, że to ja. Następnym, co się stało, było wrzucenie kamienia do wody i patrzenie, jak Peazer tonie, w ledwo zakrywającej jej głowę, głębinie. Rzuciłem słodkie Au reavoir i zostawiłem ją tam. Kolejny grzech został odpuszczony, a ja będę zbawiony.
-Nie jest Ci źle ze świadomością, że zabiłeś bliską osobę kogoś, kto z kolei był bliski Tobie? - zapytałem, na co Styles spojrzał na mnie.
-Nie jest Ci źle ze świadomością, że przyczyniłeś się do śmierci niewinnego dziecka, nawet jeśli zostało spłodzone przez mordercę? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a ja zamarłem.
-To nie Twój interes - syknąłem.
-To nie Twój interes - powtórzył, a cyniczny uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Jak miewa się słodka Perrie? Dawno się nie widzieliśmy. Myślisz, że byłaby zainteresowana kawą ze mną?
-Zbliż się do niej na odległość pięćdziesięciu metrów, a stracisz to, co masz najcenniejsze i wcale nie mam na myśli Twojego mózgu, wyżartego przez wyssane z palca mądrości - warknąłem, rzucając dokumentami o blat.
-Oh, Zayn, powinieneś popracować nad opanowaniem, wiesz? - zarechotał wrednie, a ja nie wytrzymałem. Już miałem rzucić mu się do gardła, gdy czyjeś mocne ręce odciągnęły mnie w tył.
-Malik, do kurwy nędzy, opanuj się! - wrzasnął Olly, siłą wyrzucając mnie na zewnątrz. - Chcesz pogorszyć naszą sytuację?! Ten skurwysyn i tak jest o krok przed nami!
-Ty przeklinasz? - jęknąłem, a następnie zmierzyłem się z jego pięścią. - Kurwa, za co?!
-Za spierdolenie przesłuchania. Jeszcze raz taki wybuch, a ja przejmę to śledztwo.
-Niby kto tak powiedział?
-Premier, był tutaj przed chwilą - rzekł Murs, a ja zaniemówiłem. No to mamy przejebane.

niedziela, 10 listopada 2013

Grzech Trzeci: Nieczystość

-Nie rozumiem tego wszystkiego. Nie rozumiem jego - mruknąłem, gdy nazajutrz rano siedziałem w swoim gabinecie. Caroline podniosła na mnie wzrok. - Zabijał osoby, które znał. Które w jakiś sposób go skrzywdziły. Które kochał! To chore - schowałem twarz w dłoniach.
-Zayn, nie angażuj się w tę sprawę zbyt mocno. Wiesz, o czym mówię. To psychopata, może zrobić krzywdę i Tobie - rzekła Flack, a ja jęknąłem. Nie miałem siły, by to dalej prowadzić.
-Masz rację, dlatego oddaję go w Twoje ręce. Jesteś równie doświadczoną policjantką, co ja. Dasz radę - odpowiedziałem, prostując się na krześle. Kobieta spojrzała na mnie zszokowana. - Co?
-Masz trzydzieści sekund, aby to odwołać, inaczej zawołam Perrie - powiedziała, a ja zmarszczyłem brwi w zdziwieniu.
-Niby dlaczego?
-Ponieważ tylko Ty wiesz, jak rozgryźć tego Stylesa. Nikt nie zrobi tego lepiej. Poza tym, on nie będzie rozmawiać z nikim, jedynie z Tobą, wiesz to - zaznaczyła, a ja odchyliłem głowę do tyłu i wypuściłem ze świstem powietrze z płuc. Miała rację, po raz kolejny. Musiałem skończyć to, co zacząłem.
-Jakaś rada? - spytałem, a ona uśmiechnęła się, podając mi kartotekę Harry’ego.
-Weź te papiery, podnieś z krzesła dupę, na twarz włóż swój ironiczny uśmiech i bądź tym aroganckim, wkurwiającym mnie Zayn’em, co zawsze - powiedziała, a ja wywróciłem oczyma w teatralnym geście. Następnie zrobiłem to, o co prosiła i już chwilę później kroczyłem w stronę sali przesłuchań 41B.
   Czego oczekiwałem? Czego się spodziewałem? Co mogłoby mnie zaskoczyć? Prawda jest taka, że nie byłem w stanie przewidzieć nic. Harry Pierdolony Morderca Styles był po prostu sobą. W jego głowie siedziała tylko żądza krwi i sprawiedliwości.
-Pers, co masz o tym Tomlinsonie? - wpadłem jeszcze po drodze do prosektorium, gdzie zawzięcie pracowała moja siostrzyczka. Oparłem się o biurko i spojrzałem z zaciekawieniem na jej zdeterminowany wzrok, gdy właśnie szyła kolejną ofiarę.
-Nic ciekawego, znalazłam w jego organizmie pigułkę gwałtu. Potem po prostu kulka w czoło, zgon w ciągu kilku sekund. Morderca chyba nie chciał, aby ten Louis cierpiał. Nieźle, nie?
-Właśnie idę na przesłuchanie, może dowiem się czegoś więcej. Wpadnę po Ciebie i pójdziemy na lunch, okej? - powiedziałem łagodnie, a gdy dziewczyna mi zasalutowała, opuściłem prosektorium.
   Wszedłem do sali i zamknąłem za sobą drzwi. Bez słowa usiadłem przy stole i najnormalniej w świecie spojrzałem mu w oczy. Żaden z nas się nie odezwał. Otworzyłem notes na czystej stronie i zawiesiłem długopis w powietrzu. Mijały minuty, a ja nie wiedziałem, jak zacząć. Totalna pustka w głowie.
-Masz zamiar coś napisać, czy będziesz tylko udawał, że ta praca Cię satysfakcjonuje? - usłyszałem ochrypły głos. Uśmiechał się cierpko.
-Oszczędzam papier, bo wiesz, on powstaje z drzew, a ich jest coraz mniej - mruknąłem, odkładając wszystko na biurko.
-Patrzcie, jak rymuje. Komisarz Zayn na co dzień, DJ Malik po godzinach - zaśmiał się, a ja uniosłem w górę lewą brew. - Możesz w końcu zacząć mnie przepytywać? Nudzi mi się.
-Nudzi Ci się? Tobie? Psychodelicznemu mordercy, który planuje wymierzać sprawiedliwość? - pokręciłem głową z niedowierzaniem i mogłem zobaczyć, jak mimowolnie zaciska z nerwów pięści. - Co jest, Styles? Twoje opanowanie się kończy? Może mnie też zabijesz?
-Nie prowokuj mnie. Wiem więcej, niż myślisz - syknął, a ja zaśmiałem się cicho. - Czemu nie pozdrowiłeś Perrie? Boisz się?
-Skąd wiesz, że jej nie pozdrowiłem? Nie możesz mieć o tym pojęcia - próbowałem go wrobić.
-Jesteś ciotą i tchórzem, Malik. Boisz się własnego cienia, a zwłaszcza swego prawdziwego “ja” - mruknął, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco. Byłem wściekły.
-Kim był dla Ciebie Louis Tomlinson? - zapytałem prosto z mostu i nagle mina mu zrzedła. - Co? Trafiłem w sedno? Może też bałeś się swojego prawdziwego “ja”?
-Nie masz pojęcia, o czym mówisz - warknął, a ja rozsiadłem się wygodnie na krześle.
-Zatem słucham.
   Harry nabrał powietrza do płuc i odwrócił wzrok. Miałem wrażenie, że zobaczyłem w jego oczach łzy. To niemożliwe. Jednak po chwili odetchnął głęboko i wbił wzrok w blat stołu.
-Louis był… Kimś wyjątkowym. Kimś, kogo kochałem i byłem w stanie dlań poświęcić wszystko. Ale dla niego to nie miało znaczenia. Robił tak, aby to jemu było wygodnie. Nie brał pod uwagę niczyich uczuć.
-Kochałeś go - stwierdziłem jasno, a przez twarz chłopaka przemknął delikatny uśmieszek.
-Poprawka. Nadal go kocham - powiedział spokojnie, po czym podniósł na mnie wzrok i kontynuował. - To było dokładnie dwa lata temu. Poznaliśmy się na wakacjach, gdy wracając z plaży potknąłem się o własne nogi i wylądowałem prosto na nim. Jego oczy… Jego uśmiech… Jego głos. Cały czas mam to w głowie.
-Skoro go kochasz, dlaczego go zabiłeś? - zapytałem spokojnie.
-Skoro nienawidzisz tej pracy, to czemu jej nie rzucisz? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie. - No właśnie. Ja też czegoś potrzebowałem. Sprawiedliwości.
-Opowiedz mi o tym.
-Zaczęło się niewinnie. Po prostu spotykaliśmy się jak kumple, razem imprezowaliśmy. Nic specjalnego. Jednak od pierwszego spotkania obaj przyznaliśmy, że moglibyśmy razem zamieszkać. To byłoby świetne. A potem, cóż. To po prostu się stało. Zamieszkaliśmy bliżej centrum Londynu. Ja studiowałem i pracowałem po zajęciach w piekarni. Louis spełniał się jako piłkarz, trenował bardzo dużo. Jego rodzice wciąż przysyłali mu kasę na mieszkanie, ale było mi głupio być na jego utrzymaniu. Chciałem dorzucić coś od siebie.
-Rozumiem. On też Cię darzył takim uczuciem? - spytałem, a Harry zaśmiał się cicho.
-Kochał mnie jak diabli, ale co z tego, skoro zawsze myślał tylko o sobie? Minęło sporo czasu, zanim wyznał mi, że jest gejem. A ja go pocałowałem, tak po prostu. Od tamtej pory byliśmy czymś innym, specjalnym. To, co nas łączyło było niesamowite.
-Co takiego stało się, że zacząłeś myśleć o jego śmierci? - nie dawałem za wygraną. Musiałem poznać prawdę.
-Pamiętasz Eleanor, prawda? To on był ze mną, gdy ją poznaliśmy. To jego mi odebrała. To on odszedł z nią, by stworzyć “normalną” rodzinę, a nie gejowski związek bez przyszłości.
-Chcesz powiedzieć, że zabiłeś go, bo…
-Nieczystość - przerwał mi Harry. - Louis był okropnym kłamcą, niewiernym kłamcą. Zostawił mnie dla Eleanor, ale ona nie potrafiła dać mu tego, czego pragnął. Dlatego, kiedy miał ochotę, przychodził do mnie. Wykorzystał mnie, zwyczajnie zmieszał z gównem. Był ciotą, ale bał się przyznać rodzicom. Wiedział, że wtedy straciłby cały majątek oraz uznanie rodziny. Bał się opinii środowiska. Kochał mnie, a udawał szczęśliwego mężczyznę, który ma wspaniałą narzeczoną i domek z ogródkiem. Byłem wściekły, ale kochałem go. Pragnąłem dla niego jak najlepiej, nie umiałem mu się oprzeć.
   Coś we mnie pękło. Zrobiło mi się żal Harry’ego. Próbowałem postawić się w jego sytuacji, ale nie mogłem. Nie byłbym w stanie żyć, jak on. Nie potrafiłbym być czymś w rodzaju “osobistego gościa od zaspokajania zachcianek”. W pewnym sensie podziwiałem go, że był w stanie to wytrzymać tak długo.
-Przychodził do mnie i tak po prostu mnie całował. Lubiłem tę jego władczość, ten strach, który mnie wówczas ogarniał. Każdej nocy wymykał się z domu swojego i Eleanor, aby tak po prostu mnie przelecieć i ponownie odejść. To zaczynało mnie zabijać. Nie mogłem patrzeć na te słodkie uśmiechy, kierowane do niej, kiedy powinny należeć do mnie. Dotykał ją, obejmował w sposób, w jaki zawsze robił to względem mnie. Radośnie oznajmiał, jak bardzo ją kocha, krzyczał to światu. Nie wiedział, że wtedy moje serce roztrzaskiwało się na miliardy kawałeczków. I gdy wszystko szło w dobrym kierunku, ja zdołałem się podnieść i posklejać moje uczucia w całość, on znów wracał. Wracał tylko po to, by znów odejść i odchodził, aby ponownie wrócić i jeszcze raz mnie zniszczyć.
-Jak doszło do… Do jego śmierci? - przełknąłem głośno ślinę. Bałem się tego.
-Zanim zająłem się Eleanor, wpakowałem w niego pigułkę gwałtu i poszedłem pozbyć się jego dziewczyny. Później wróciłem i nieprzytomnego wsadziłem do samochodu, po czym wywiozłem za miasto, na ogromną łąkę z dala od ludzi. Tam ułożyłem wielkie serce ze świec, a po środku wbiłem drewniany pal. Był to mój własny ołtarz ku czci prawdziwej miłości i zamierzałem złożyć Louisa w ofierze - zaśmiał się, a mym ciałem mimowolnie wstrząsnął dreszcz. - Potem obudziłem go i ledwo żywego przykułem do pala. Najpiękniejszy widok w moim życiu.
-Co było dalej? - dopytywałem się, ignorując drżenie mego głosu.
-Podszedłem do niego. Ostatni raz dotknąłem jego gorącego ciała. Ostatni raz poczułem jego oddech. Ostatni raz spojrzałem w te niebieskie tęczówki. Ostatni raz go pocałowałem. Ostatni raz powiedziałem, że go kocham - szepnął Styles, a mi głos uwiązł w gardle. - Odszedłem na odległość dziesięciu metrów i z kieszeni wyjąłem pistolet, po czym załadowałem i wycelowałem w niego. Harry, dlaczego? Przecież wiesz, że Cię kocham, błagam! Haz, kochanie, proszę, nie rób tego, powtarzał jak mantrę, ale ja już go nie słuchałem. Przykro mi, Louis, zgrzeszyłeś. Twa nieczystość doprowadziła do destrukcji Twojej duszy. Musisz zapłacić za swe winy i dziś nadszedł czas, by wymierzyć sprawiedliwość. Żegnaj, Lou, odpowiedziałem i zanim on zdążył otworzyć usta, strzeliłem.
   Wzdrygnąłem się na krześle, gdy wyobraziłem sobie, jaka znieczulica musiała zawładnąć Styles’em, że posunął się do czegoś takiego.
-Co było potem?
-Nic. Naznaczyłem go cudowną siódemką i wróciłem do domu. Czekałem na Wasz ruch i o dziwo, całkiem szybko go znaleźliście. Cieszę się, że możecie być świadkami mej boskiej chwały. Że Ty należysz do tego niesamowitego przedstawienia, w którym gram główną rolę.
-Gdybyś mógł teraz powiedzieć coś Louisowi, co by to było? - zapytałem, cholernie bojąc się tej odpowiedzi.
-Że jestem Aniołem ze spluwą w dłoni, Aniołem Śmierci i mam nadzieję, iż jego dusza wreszcie zostanie odkupiona, a nasza miłość nasyciła się tą krwawą ofiarą.
-Na tym zakończymy, mam wiele pracy. Dziękuję za tę rozmowę, Harry - rzekłem spokojnie i podnosząc się z krzesła, ruszyłem do drzwi.
-Zayn? - już naciskałem klamkę, gdy zatrzymał mnie jego głos. Odwróciłem się, by na niego spojrzeć. - Nie bój się wszystkiego, co Cię otacza. Jesteś słaby, ale siedzi w Tobie demon. Dobrze o tym wiesz - zaśmiał się, po czym szybko opuściłem salę.
   Wręcz biegłem korytarzem, nie mogąc zapanować nad bałaganem w głowie. Jesteś słaby, ale siedzi w Tobie demon. Już kiedyś usłyszałem te słowa. Z hukiem wpadłem do prosektorium i spojrzałem na Perrie.
-Powiedz mi, dlaczego, do jasnej kurwy, Styles najpierw każe mi Cię pozdrowić, a potem Cię cytuje?! - krzyknąłem wystraszony, na co przyjaciółka spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach, a szklana tacka, którą przed chwilą trzymała w dłoniach, w jednej chwili roztrzaskała się o podłogę.

piątek, 1 listopada 2013

Grzech Drugi: Chciwość

  Stałem na balkonie i jak zwykle, paliłem. Noc była zima, a zachmurzone niebo zdawało się płakać razem ze mną. Trzęsłem się z zimna, ale nie dawałem za wygraną. Dym tytoniowy owiewał moją twarz, gdy wypuszczałem go z płuc. Przygryzłem wargi, aby trochę się uspokoić, lecz nic nie pomagało. To wszystko zaczynało mnie przerastać. Może rodzice mieli rację, by pójść na studia prawnicze? Albo medyczne? Nie musiałbym spędzać kilku godzin dziennie na słuchaniu psychopaty, który bawi się ludzkim życiem. Przerażała mnie perspektywa dnia następnego i jakże wspaniałej powtórki z rozrywki. Dlaczego? Bo Harry Pierdolony Morderca Styles nie chce rozmawiać z nikim innym, niż ze mną.
   Nagle usłyszałem za sobą szelest. Obróciłem głowę i zobaczyłem Perrie, ubraną w gruby, wełniany sweter, który dostała ode mnie na Gwiazdkę. W rękach trzymała puchowy koc, a gdy podeszła bliżej, zarzuciła mi go na ramiona, otulając mnie nim. Następnie wyrwała mi z ręki paczkę papierosów i bez słowa odpaliła jednego. Oparła się łokciami o barierkę i spojrzała przed siebie.
-Jak się czujesz? - zapytała cicho, a ja odwróciłem wzrok. Milczałem. Nie miałem bladego pojęcia, co mógłbym jej odpowiedzieć. - Wiesz, los stawia na naszej drodze wcale nieprzypadkowych ludzi. Każda osoba, którą poznałeś, coś wniosła w Twoje życie. Nawet, jeśli doprowadziła Cię do płaczu, załamania nerwowego, depresji… To to wszystko miało dać Ci jakąś lekcję. Nie możesz poddawać się na starcie tylko dlatego, że jest pod górkę.
-Gdybym nie był pedałem, to bym Ci się oświadczył - palnąłem, uśmiechając się blado.
-Gdybyś był hetero, a ja nie traktowałabym Cię jak brata, mogłabym się zgodzić - Perrie zachichotała, na co objąłem ją ramieniem, a ona wtuliła się w mój bok.
-Dziękuję, że jesteś - szepnąłem i pocałowałem ją w czubek głowy.
-Dziękuję, że mogę być - odpowiedziała i jeszcze przez chwilę trwaliśmy w takie pozycji.
   Następnego ranka wypiłem siedem kubków kawy, wypaliłem szesnaście papierosów i powiedziałem “kurwa” jakieś czterdzieści razy. Byłem zdenerwowany, choć rozmowa z Perrie bardzo mi pomogła. Jednak ciągle coś nie pozwalało mi się skupić. Coś, a raczej ktoś. Cóż, Harry Pierdolony Morderca Styles. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek o urodzie anioła może być brutalnym psycholem. Jedyne, co mi pozostało, to rozpocząć kolejne przesłuchanie.
   Żwawym krokiem wpadłem do mojego gabinetu i zamarłem. Olly i Caroline, jak gdyby nigdy nic, obściskiwali się na MOIM biurku. Fuj, to okropne. Chyba muszę zadzwonić do Ikei po nowe biurko.
-Ekhm, przeszkadzam? - mruknąłem, krzyżując dłonie na piersi i dopiero wtedy para zorientowała się, że mają widza.
-Oh, przepraszamy, szefie. Już sobie idziemy - wydukał Olly, dopinając swoją koszulę. Wzniosłem oczy ku niebu.
-Z tego, co wiem, pokój 304 jest wolny, jeśli naprawdę nie możecie wytrzymać - zaśmiałem się ironicznie.
-Aleś Ty kurwa dowcipny, Malik - syknęła Car. - A co u Twojego mordercy? Przeszło mu bycie bogiem?
-Czasami żałuję, że nie mam przy sobie taśmy, by zakleić Ci usta, Flack - mruknąłem, na co ona pokazała mi środkowy palec i opuściła wraz z Murs’em mój gabinet. Wypuściłem z siebie głośny jęk i sięgnąłem po teczkę podpisaną “Harry Styles”. Stałem tak w bezruchu jeszcze kilka sekund, aż w końcu ruszyłem do prosektorium.
   Moja kochana siostrzyczka pochylała się w skupieniu nad ciałem jakiejś młodej dziewczyny. Podszedłem bliżej i nachyliłem się, by zobaczyć wielką ranę na szyi, połączoną mocnym szwem.
-Eleanor Calder, dwadzieścia siedem lat. Studiowała socjologię, a przez ostatni rok pracowała jako wychowawca w londyńskim domu dziecka. Zmarła z wykrwawienia się po tym, jak… Cóż. Wbito jej w tętnicę nożyk do tapet.
-A więc to jest chciwość… - mruknąłem ledwo słyszalnie. - Ja pierdolę, coraz ciekawiej się robi. Rozumiem, że czas dowiedzieć się, czemu ona? - jęknąłem, ocierając z czoła kilka kropel potu.
-Chciałabym zrobić to za Ciebie, ale muszę zrobić sekcję pozostałej piątce, skoro chcemy wyjaśnić tę sprawę w ciągu tygodnia - uśmiechnęła się przepraszająco, na co kiwnąłem głową i opuściłem prosektorium. W głowie mi huczało. Bałem się? Nie, ja niczego się nie boję. Byłem tylko zdenerwowany. Powinienem powiedzieć Pers o pozdrowieniach? Wolałem chyba zachować to dla siebie.
   Z hukiem, jak zwykle zresztą, otworzyłem drzwi do części A sali przesłuchań. Na krześle siedział psycholog, zawzięcie notujący coś w zeszycie. Stanąłem przed lustrem weneckim i zaglądnąłem do części B, gdzie znajdował się Styles. Chłopak siedział nieruchomo, wpatrując się w swoje splecione na stole, palce.
-Długo tu jest? - spytałem faceta obok, nie odrywając wzroku od młodego mordercy.
-Jakieś pół godziny, w ogóle nie zmienia pozycji - odpowiedział cicho. W tym momencie Harry obrócił głowę i wbił wzrok prosto we mnie. Nie mógł mnie widzieć, a jednak na jego twarzy zagościł ten arogancki uśmiech, pełen rozbawienia. Zacisnąłem zęby.
-Aż do teraz - warknąłem, po czym skierowałem się do drzwi. - Zajmę się nim.
   Kiedy tylko przekroczyłem próg, Styles ponownie wbił wzrok w swe dłonie. Irytował mnie jego bezczelny styl bycia, choć w gruncie rzeczy, powinienem przywyknąć, iż większość morderców właśnie taka jest.
   Usiadłem na krześle, na wprost chłopaka i otworzyłem kartotekę. Wziąłem do ręki długopis i zacząłem podpisywać zaległe papierki. Postanowiłem zignorować go, chcąc sprawdzić jego reakcję. Ciekaw byłem, czy naprawdę jest takim zagorzałym “boskim stworzeniem”, czy po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Nie minęła nawet minuta, kiedy ciszę przerwał szorstki głos.
-Wiem, co planujesz. Nie uda Ci się. Mogę tu siedzieć całymi dniami, ale Tobie chyba nie płacą za picie kawy i gapienie się w papiery, które nawet Cię nie interesują - mruknął Harry, a ja podniosłem na niego wzrok. Nie kryłem szoku. W pewnym momencie przyłapałem się na tym, iż zastanawiam się, czy koleś czasem nie czyta w myślach. Przerażał mnie. Wziąłem głęboki oddech, by nie pokazać mu strachu, jaki nagle mnie opętał i wyprostowałem się na krześle.
-Dobrze, Harry. Eleanor Calder. Mówi Ci to coś? - zapytałem, lekko unosząc lewą brew.
-Chciwość - rzekł Styles pewnym siebie tonem, po czym nachylił się nad stołem, który nas dzielił. - Chciwość. Chciwość. Chciwość. Jesteś zainteresowany historią Chciwości?
-Oddaję Ci głos - odpowiedziałem, poprawiając rękawy koszuli, w celu ukryć gęsiej skórki, która pojawiła się na moich przedramionach. Następnie wziąłem do rąk notes i długopis, i oczekiwałem opowieści chłopaka.
-Eleanor Jane Calder. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym ją poznałem. Był to zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. Nadęta, samolubna i chciwa egoistka. Doskonale wiedziała, jak się ustawić, by zgarnąć jak najwięcej profitów - zaśmiał się Styles, a jego głos kipiał złością i cynizmem.
-Opowiedz mi o tym - rzekłem spokojnie, a Harry spojrzał mi w oczy.
-To było zeszłego lata, początek września. Wraz z moim chłopakiem udaliśmy się do klubu, jak co sobotę. Żeby spotkać się z przyjaciółmi, pogadać, zabawić się. Wtedy ją spotkaliśmy. Siedziała przy barze, całkiem samotnie. Uśmiechała się smutno. Postanowiliśmy do niej zagadać. Przedstawiła się imieniem i resztę nocy spędziliśny w powiększonym, o jej osobę, gronie. Wydawała się naprawdę ciepłą i miłą osobą. Ale pozory mylą, prawda?
-Czekaj, czekaj… Z Twoim chłopakiem? Wybacz, że pytam, ale nie wiem, czy dobrze usłyszałem - przerwałem mu, nerwowo zagryzając wargę.
-Tak. Ja TEŻ jestem gejem - rzekł, znacząco spoglądając na mnie. Skąd on, do cholery jasnej, wiedział?!
-A więc poznałeś Eleanor w klubie. Co było dalej? - zignorowałem jego uwagę, wbijając wzrok w notes.
-Zrobiła się z nas “przenajświętsza trójca”. Rozumiesz, forever together. Eleanor miała piękny uśmiech i mogło się zdawać, złote serce. Zawsze była gotowa, by Cię wysłuchać, doradzić, wesprzeć. Jednak nasza przyjaźń jej nie wystarczyła. Chciała więcej.
-Co masz na myśli?
-Chciała jego. Na początku nie zwracałem na to uwagi. Przecież miałem pewność, że też jest gejem, że kocha tylko mnie. Żadna dziewczyna nigdy nie stanowiła jakiegokolwiek zagrożenia dla mnie. Ale wtedy pojawiła się Eleanor. Niby zwykły, przyjacielski flirt, ale z czasem zaczęło dziać się coś gorszego. On odpowiadał na jej zaczepki. Ja spadłem na drugi plan. Aż wreszcie stało się. Byliśmy umówieni na wieczór, ale w ostatniej chwili zadzwonił, że ma pilną sprawę w domu i nie może. Okej, pomyślałem. Może któraś z jego sióstr zachorowała? Albo mama potrzebuje pomocy? Myślałem, że załatwi to, co ma zrobić i wróci na noc. Nie wrócił. Ale gdy wstałem rano, już był w domu. Jak zwykle przywitał mnie kubkiem kawy i świeżym rogalikiem z piekarni. Uśmiechał się, ale widziałem po nim, że coś go dręczy. Zapytałem wprost, co się dzieje.
-A on odpowiedział..?
-Zakochałem się w Eleanor. Te kilka słów rozerwało moje serce. Pamiętam, że nie odpowiedziałem nic. On zaczął się tłumaczyć, że nadal mnie kocha, ale do niej też coś czuje. Nie był w stanie zidentyfikować jedynie, kogo darzy silniejszym uczuciem. Wyśmiałem go, cytując Johnny’ego Depp’a. Jeśli kochasz dwie osoby, to wybierz tę drugą, bo gdybyś naprawdę kochał tę pierwszą, nie zakochałbyś się w drugiej. I tak też się stało. Odszedł, wybierając Eleanor. A ja? Zostałem sam. Rozbity jak porcelanowa laleczka. Czułem się jak zabawka, która została rzucona w kąt, kiedy już się znudziła. Ale kochałem go. Nie mogłem go zatrzymać na siłę.
-Odebrała Ci to, co miałeś najcenniejsze - szepnąłem, a on kiwnął głową.
-Ale to był dopiero czubek góry lodowej - zaśmiał się kpiąco Styles. - Patrzyłem z boku, jak ona go wykorzystuje. Wszyscy widzieliśmy. Ale on był tak zaślepiony miłością, że nie chciał nikogo słuchać. Cóż, jego rodzice mają wielką firmę marketingową. Bądźmy szczerzy, kasy mieli jak lodu. Eleanor dobrze o tym wiedziała i nie żałowała sobie uciech, używając jego karty kredytowej. Tu sukienka za dwa tysiące, tam szpilki za siedem tysięcy. Na urodziny zażyczyła sobie samochód, za przeszło siedemdziesiąt tysięcy funtów. Pamiętam ten wystawny bankiet, który jej urządził. Uśmiechała się słodko i udawała zaskoczoną, choć wszystko było zaplanowane tak, jak ona chciała. Eleanor wysysała z niego każdy grosz. Nie mogłem na to patrzeć.
-Co sprawiło, że postanowiłeś się jej “pozbyć”? - spytałem, a Harry znów spojrzał na mnie.
-Boże Narodzenie. Spędzaliśmy je wszyscy razem. Jego rodzina i moja, w końcu przyjaźniliśmy się od lat. Ale gdzieżby mogło zabraknąć Eleanor? Przyjechała i nie szczędziła słodkich słówek, gdy została obdarowana prezentami od niego. W podświadomości od dłuższego czasu planowałem ją zniszczyć. Ale miarka się przebrała, kiedy przy kolacji oboje wstali i oznajmili nam coś, co doprowadziło mnie do krawędzi. Zaręczyliśmy się.
-Dopięła swego, tak? To masz na myśli?
-Tak. Jej chciwość nie znała granic. Im więcej dostawała, tym więcej chciała. Potrzebowała przyjaciół? Dostała. Pragnęła chłopaka. Odebrała mi go. Prezenty, pieniądze. A czemu nie? Ślub? Oczywiście, że tak. Powoli, małymi kroczkami, odbierała coś cennego wszystkim dookoła, niczego w zamian nie dając.
-Rozumiem. Teraz powiedz mi, jak doszło do zbrodni, której dokonałeś?
-To było na tydzień przed ślubem. Po przymiarce sukni ślubnej, poszła skontrolować prace nad dekoracją sali. Poszedłem z nią, oferując jej pomoc. Pech chciał, że nikogo już nie było. Nie spodobało jej się, że gołębica na głównej platformie ma zbyt długi ogon. Poprosiła mnie, abym przyciął go nożykiem do tapet. Zgodziłem się. Wziąłem narzędzie do ręki, a gdy odwróciła się w moją stronę, bezceremonialnie wbiłem go prosto w jej tętnicę.
-Nie miałeś litości?
-Litość jest dla słabych. Ja musiałem wymierzyć sprawiedliwość. Ten widok był przepiękny. Krew lała się strumieniami. Chciała krzyknąć, ale sprawiła, że jeszcze więcej czerwonej mazi trysnęło z jej gardła. Upadła na kolana, płacząc. Ściskała tętnicę, ale nic to nie dało. Kiedy ona umierała w męczarniach, ja spokojnie wytarłem wszystkie ślady. Zostawiłem ją tam i wyszedłem. Dopiero kilka godzin później ktoś ją znalazł. Udało mi się.
-Jesteś dumny, że pokonałeś zło, które czyniła? - zapytałem, przekręcając lekko głowę.
-Tak. Jestem Bożym Wybrańcem, taka jest moja rola. Wymierzać sprawiedliwość tam, gdzie jej nie ma. Zasiałem ziarno prawdy i zebrałem jej krwawe żniwo.
-Dziękuję Ci za tę rozmowę. Do zobaczenia jutro - powiedziałem spokojnie, podnosząc się krzesła.
-Mam taką nadzieję. Nie pozdrowiłeś Perrie, prawda? - zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego z ukosa. - Czasami wielki z Ciebie tchórz, Zayn.
-Do widzenia, Harry - mruknąłem i opuściłem salę. Czym prędzej wpadłem do prosektorium, gdzie siedziała cała trójka mojej załogi. W głowie miałem jedną myśl.
-I jak? - spytała Caroline, a ja rzuciłem dokumenty na blat.
-Eleanor Calder. Zabito ją tydzień przed ślubem. Muszę porozmawiać z jej narzeczonym! Znajdźcie go!
-Już go znaleźliśmy - szepnąl Olly, spuszczając głowę. - Ale raczej z nim nie porozmawiasz.
-Co? Czemu? - zdziwiłem się. Wtedy Perrie podeszła do jednego ze stołów i podniosła prześcieradło, ukazując ciało młodego mężczyzny.
-Ofiara numer trzy. Louis Tomlinson - powiedziała Edwards, a ja z wrażenia aż sobie usiadłem.
   Nagle usłyszałem za sobą szelest. Obróciłem głowę i zobaczyłem Perrie, ubraną w gruby, wełniany sweter, który dostała ode mnie na Gwiazdkę. W rękach trzymała puchowy koc, a gdy podeszła bliżej, zarzuciła mi go na ramiona, otulając mnie nim. Następnie wyrwała mi z ręki paczkę papierosów i bez słowa odpaliła jednego. Oparła się łokciami o barierkę i spojrzała przed siebie.-Jak się czujesz? - zapytała cicho, a ja odwróciłem wzrok. Milczałem. Nie miałem bladego pojęcia, co mógłbym jej odpowiedzieć. - Wiesz, los stawia na naszej drodze wcale nieprzypadkowych ludzi. Każda osoba, którą poznałeś, coś wniosła w Twoje życie. Nawet, jeśli doprowadziła Cię do płaczu, załamania nerwowego, depresji… To to wszystko miało dać Ci jakąś lekcję. Nie możesz poddawać się na starcie tylko dlatego, że jest pod górkę.-Gdybym nie był pedałem, to bym Ci się oświadczył - palnąłem, uśmiechając się blado.-Gdybyś był hetero, a ja nie traktowałabym Cię jak brata, mogłabym się zgodzić - Perrie zachichotała, na co objąłem ją ramieniem, a ona wtuliła się w mój bok.-Dziękuję, że jesteś - szepnąłem i pocałowałem ją w czubek głowy.-Dziękuję, że mogę być - odpowiedziała i jeszcze przez chwilę trwaliśmy w takie pozycji.   Następnego ranka wypiłem siedem kubków kawy, wypaliłem szesnaście papierosów i powiedziałem “kurwa” jakieś czterdzieści razy. Byłem zdenerwowany, choć rozmowa z Perrie bardzo mi pomogła. Jednak ciągle coś nie pozwalało mi się skupić. Coś, a raczej ktoś. Cóż, Harry Pierdolony Morderca Styles. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek o urodzie anioła może być brutalnym psycholem. Jedyne, co mi pozostało, to rozpocząć kolejne przesłuchanie.   Żwawym krokiem wpadłem do mojego gabinetu i zamarłem. Olly i Caroline, jak gdyby nigdy nic, obściskiwali się na MOIM biurku. Fuj, to okropne. Chyba muszę zadzwonić do Ikei po nowe biurko.-Ekhm, przeszkadzam? - mruknąłem, krzyżując dłonie na piersi i dopiero wtedy para zorientowała się, że mają widza.-Oh, przepraszamy, szefie. Już sobie idziemy - wydukał Olly, dopinając swoją koszulę. Wzniosłem oczy ku niebu.-Z tego, co wiem, pokój 304 jest wolny, jeśli naprawdę nie możecie wytrzymać - zaśmiałem się ironicznie.-Aleś Ty kurwa dowcipny, Malik - syknęła Car. - A co u Twojego mordercy? Przeszło mu bycie bogiem?-Czasami żałuję, że nie mam przy sobie taśmy, by zakleić Ci usta, Flack - mruknąłem, na co ona pokazała mi środkowy palec i opuściła wraz z Murs’em mój gabinet. Wypuściłem z siebie głośny jęk i sięgnąłem po teczkę podpisaną “Harry Styles”. Stałem tak w bezruchu jeszcze kilka sekund, aż w końcu ruszyłem do prosektorium.   Moja kochana siostrzyczka pochylała się w skupieniu nad ciałem jakiejś młodej dziewczyny. Podszedłem bliżej i nachyliłem się, by zobaczyć wielką ranę na szyi, połączoną mocnym szwem.-Eleanor Calder, dwadzieścia siedem lat. Studiowała socjologię, a przez ostatni rok pracowała jako wychowawca w londyńskim domu dziecka. Zmarła z wykrwawienia się po tym, jak… Cóż. Wbito jej w tętnicę nożyk do tapet.-A więc to jest chciwość… - mruknąłem ledwo słyszalnie. - Ja pierdolę, coraz ciekawiej się robi. Rozumiem, że czas dowiedzieć się, czemu ona? - jęknąłem, ocierając z czoła kilka kropel potu.-Chciałabym zrobić to za Ciebie, ale muszę zrobić sekcję pozostałej piątce, skoro chcemy wyjaśnić tę sprawę w ciągu tygodnia - uśmiechnęła się przepraszająco, na co kiwnąłem głową i opuściłem prosektorium. W głowie mi huczało. Bałem się? Nie, ja niczego się nie boję. Byłem tylko zdenerwowany. Powinienem powiedzieć Pers o pozdrowieniach? Wolałem chyba zachować to dla siebie.   Z hukiem, jak zwykle zresztą, otworzyłem drzwi do części A sali przesłuchań. Na krześle siedział psycholog, zawzięcie notujący coś w zeszycie. Stanąłem przed lustrem weneckim i zaglądnąłem do części B, gdzie znajdował się Styles. Chłopak siedział nieruchomo, wpatrując się w swoje splecione na stole, palce.-Długo tu jest? - spytałem faceta obok, nie odrywając wzroku od młodego mordercy.-Jakieś pół godziny, w ogóle nie zmienia pozycji - odpowiedział cicho. W tym momencie Harry obrócił głowę i wbił wzrok prosto we mnie. Nie mógł mnie widzieć, a jednak na jego twarzy zagościł ten arogancki uśmiech, pełen rozbawienia. Zacisnąłem zęby.-Aż do teraz - warknąłem, po czym skierowałem się do drzwi. - Zajmę się nim.   Kiedy tylko przekroczyłem próg, Styles ponownie wbił wzrok w swe dłonie. Irytował mnie jego bezczelny styl bycia, choć w gruncie rzeczy, powinienem przywyknąć, iż większość morderców właśnie taka jest.   Usiadłem na krześle, na wprost chłopaka i otworzyłem kartotekę. Wziąłem do ręki długopis i zacząłem podpisywać zaległe papierki. Postanowiłem zignorować go, chcąc sprawdzić jego reakcję. Ciekaw byłem, czy naprawdę jest takim zagorzałym “boskim stworzeniem”, czy po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Nie minęła nawet minuta, kiedy ciszę przerwał szorstki głos.-Wiem, co planujesz. Nie uda Ci się. Mogę tu siedzieć całymi dniami, ale Tobie chyba nie płacą za picie kawy i gapienie się w papiery, które nawet Cię nie interesują - mruknął Harry, a ja podniosłem na niego wzrok. Nie kryłem szoku. W pewnym momencie przyłapałem się na tym, iż zastanawiam się, czy koleś czasem nie czyta w myślach. Przerażał mnie. Wziąłem głęboki oddech, by nie pokazać mu strachu, jaki nagle mnie opętał i wyprostowałem się na krześle.-Dobrze, Harry. Eleanor Calder. Mówi Ci to coś? - zapytałem, lekko unosząc lewą brew.-Chciwość - rzekł Styles pewnym siebie tonem, po czym nachylił się nad stołem, który nas dzielił. - Chciwość. Chciwość. Chciwość. Jesteś zainteresowany historią Chciwości?-Oddaję Ci głos - odpowiedziałem, poprawiając rękawy koszuli, w celu ukryć gęsiej skórki, która pojawiła się na moich przedramionach. Następnie wziąłem do rąk notes i długopis, i oczekiwałem opowieści chłopaka.-Eleanor Jane Calder. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym ją poznałem. Był to zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. Nadęta, samolubna i chciwa egoistka. Doskonale wiedziała, jak się ustawić, by zgarnąć jak najwięcej profitów - zaśmiał się Styles, a jego głos kipiał złością i cynizmem.-Opowiedz mi o tym - rzekłem spokojnie, a Harry spojrzał mi w oczy.-To było zeszłego lata, początek września. Wraz z moim chłopakiem udaliśmy się do klubu, jak co sobotę. Żeby spotkać się z przyjaciółmi, pogadać, zabawić się. Wtedy ją spotkaliśmy. Siedziała przy barze, całkiem samotnie. Uśmiechała się smutno. Postanowiliśmy do niej zagadać. Przedstawiła się imieniem i resztę nocy spędziliśny w powiększonym, o jej osobę, gronie. Wydawała się naprawdę ciepłą i miłą osobą. Ale pozory mylą, prawda?-Czekaj, czekaj… Z Twoim chłopakiem? Wybacz, że pytam, ale nie wiem, czy dobrze usłyszałem - przerwałem mu, nerwowo zagryzając wargę.-Tak. Ja TEŻ jestem gejem - rzekł, znacząco spoglądając na mnie. Skąd on, do cholery jasnej, wiedział?!-A więc poznałeś Eleanor w klubie. Co było dalej? - zignorowałem jego uwagę, wbijając wzrok w notes.-Zrobiła się z nas “przenajświętsza trójca”. Rozumiesz, forever together. Eleanor miała piękny uśmiech i mogło się zdawać, złote serce. Zawsze była gotowa, by Cię wysłuchać, doradzić, wesprzeć. Jednak nasza przyjaźń jej nie wystarczyła. Chciała więcej.-Co masz na myśli?-Chciała jego. Na początku nie zwracałem na to uwagi. Przecież miałem pewność, że też jest gejem, że kocha tylko mnie. Żadna dziewczyna nigdy nie stanowiła jakiegokolwiek zagrożenia dla mnie. Ale wtedy pojawiła się Eleanor. Niby zwykły, przyjacielski flirt, ale z czasem zaczęło dziać się coś gorszego. On odpowiadał na jej zaczepki. Ja spadłem na drugi plan. Aż wreszcie stało się. Byliśmy umówieni na wieczór, ale w ostatniej chwili zadzwonił, że ma pilną sprawę w domu i nie może. Okej, pomyślałem. Może któraś z jego sióstr zachorowała? Albo mama potrzebuje pomocy? Myślałem, że załatwi to, co ma zrobić i wróci na noc. Nie wrócił. Ale gdy wstałem rano, już był w domu. Jak zwykle przywitał mnie kubkiem kawy i świeżym rogalikiem z piekarni. Uśmiechał się, ale widziałem po nim, że coś go dręczy. Zapytałem wprost, co się dzieje.-A on odpowiedział..?-Zakochałem się w Eleanor. Te kilka słów rozerwało moje serce. Pamiętam, że nie odpowiedziałem nic. On zaczął się tłumaczyć, że nadal mnie kocha, ale do niej też coś czuje. Nie był w stanie zidentyfikować jedynie, kogo darzy silniejszym uczuciem. Wyśmiałem go, cytując Johnny’ego Depp’a. Jeśli kochasz dwie osoby, to wybierz tę drugą, bo gdybyś naprawdę kochał tę pierwszą, nie zakochałbyś się w drugiej. I tak też się stało. Odszedł, wybierając Eleanor. A ja? Zostałem sam. Rozbity jak porcelanowa laleczka. Czułem się jak zabawka, która została rzucona w kąt, kiedy już się znudziła. Ale kochałem go. Nie mogłem go zatrzymać na siłę.-Odebrała Ci to, co miałeś najcenniejsze - szepnąłem, a on kiwnął głową.-Ale to był dopiero czubek góry lodowej - zaśmiał się kpiąco Styles. - Patrzyłem z boku, jak ona go wykorzystuje. Wszyscy widzieliśmy. Ale on był tak zaślepiony miłością, że nie chciał nikogo słuchać. Cóż, jego rodzice mają wielką firmę marketingową. Bądźmy szczerzy, kasy mieli jak lodu. Eleanor dobrze o tym wiedziała i nie żałowała sobie uciech, używając jego karty kredytowej. Tu sukienka za dwa tysiące, tam szpilki za siedem tysięcy. Na urodziny zażyczyła sobie samochód, za przeszło siedemdziesiąt tysięcy funtów. Pamiętam ten wystawny bankiet, który jej urządził. Uśmiechała się słodko i udawała zaskoczoną, choć wszystko było zaplanowane tak, jak ona chciała. Eleanor wysysała z niego każdy grosz. Nie mogłem na to patrzeć.-Co sprawiło, że postanowiłeś się jej “pozbyć”? - spytałem, a Harry znów spojrzał na mnie.-Boże Narodzenie. Spędzaliśmy je wszyscy razem. Jego rodzina i moja, w końcu przyjaźniliśmy się od lat. Ale gdzieżby mogło zabraknąć Eleanor? Przyjechała i nie szczędziła słodkich słówek, gdy została obdarowana prezentami od niego. W podświadomości od dłuższego czasu planowałem ją zniszczyć. Ale miarka się przebrała, kiedy przy kolacji oboje wstali i oznajmili nam coś, co doprowadziło mnie do krawędzi. Zaręczyliśmy się. -Dopięła swego, tak? To masz na myśli?-Tak. Jej chciwość nie znała granic. Im więcej dostawała, tym więcej chciała. Potrzebowała przyjaciół? Dostała. Pragnęła chłopaka. Odebrała mi go. Prezenty, pieniądze. A czemu nie? Ślub? Oczywiście, że tak. Powoli, małymi kroczkami, odbierała coś cennego wszystkim dookoła, niczego w zamian nie dając.-Rozumiem. Teraz powiedz mi, jak doszło do zbrodni, której dokonałeś?-To było na tydzień przed ślubem. Po przymiarce sukni ślubnej, poszła skontrolować prace nad dekoracją sali. Poszedłem z nią, oferując jej pomoc. Pech chciał, że nikogo już nie było. Nie spodobało jej się, że gołębica na głównej platformie ma zbyt długi ogon. Poprosiła mnie, abym przyciął go nożykiem do tapet. Zgodziłem się. Wziąłem narzędzie do ręki, a gdy odwróciła się w moją stronę, bezceremonialnie wbiłem go prosto w jej tętnicę.-Nie miałeś litości?-Litość jest dla słabych. Ja musiałem wymierzyć sprawiedliwość. Ten widok był przepiękny. Krew lała się strumieniami. Chciała krzyknąć, ale sprawiła, że jeszcze więcej czerwonej mazi trysnęło z jej gardła. Upadła na kolana, płacząc. Ściskała tętnicę, ale nic to nie dało. Kiedy ona umierała w męczarniach, ja spokojnie wytarłem wszystkie ślady. Zostawiłem ją tam i wyszedłem. Dopiero kilka godzin później ktoś ją znalazł. Udało mi się.-Jesteś dumny, że pokonałeś zło, które czyniła? - zapytałem, przekręcając lekko głowę.-Tak. Jestem Bożym Wybrańcem, taka jest moja rola. Wymierzać sprawiedliwość tam, gdzie jej nie ma. Zasiałem ziarno prawdy i zebrałem jej krwawe żniwo.-Dziękuję Ci za tę rozmowę. Do zobaczenia jutro - powiedziałem spokojnie, podnosząc się krzesła.-Mam taką nadzieję. Nie pozdrowiłeś Perrie, prawda? - zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego z ukosa. - Czasami wielki z Ciebie tchórz, Zayn.-Do widzenia, Harry - mruknąłem i opuściłem salę. Czym prędzej wpadłem do prosektorium, gdzie siedziała cała trójka mojej załogi. W głowie miałem jedną myśl.-I jak? - spytała Caroline, a ja rzuciłem dokumenty na blat.-Eleanor Calder. Zabito ją tydzień przed ślubem. Muszę porozmawiać z jej narzeczonym! Znajdźcie go!-Już go znaleźliśmy - szepnąl Olly, spuszczając głowę. - Ale raczej z nim nie porozmawiasz.-Co? Czemu? - zdziwiłem się. Wtedy Perrie podeszła do jednego ze stołów i podniosła prześcieradło, ukazując ciało młodego mężczyzny.-Ofiara numer trzy. Louis Tomlinson - powiedziała Edwards, a ja z wrażenia aż sobie usiadłem.

   Nagle usłyszałem za sobą szelest. Obróciłem głowę i zobaczyłem Perrie, ubraną w gruby, wełniany sweter, który dostała ode mnie na Gwiazdkę. W rękach trzymała puchowy koc, a gdy podeszła bliżej, zarzuciła mi go na ramiona, otulając mnie nim. Następnie wyrwała mi z ręki paczkę papierosów i bez słowa odpaliła jednego. Oparła się łokciami o barierkę i spojrzała przed siebie.-Jak się czujesz? - zapytała cicho, a ja odwróciłem wzrok. Milczałem. Nie miałem bladego pojęcia, co mógłbym jej odpowiedzieć. - Wiesz, los stawia na naszej drodze wcale nieprzypadkowych ludzi. Każda osoba, którą poznałeś, coś wniosła w Twoje życie. Nawet, jeśli doprowadziła Cię do płaczu, załamania nerwowego, depresji… To to wszystko miało dać Ci jakąś lekcję. Nie możesz poddawać się na starcie tylko dlatego, że jest pod górkę.-Gdybym nie był pedałem, to bym Ci się oświadczył - palnąłem, uśmiechając się blado.-Gdybyś był hetero, a ja nie traktowałabym Cię jak brata, mogłabym się zgodzić - Perrie zachichotała, na co objąłem ją ramieniem, a ona wtuliła się w mój bok.-Dziękuję, że jesteś - szepnąłem i pocałowałem ją w czubek głowy.-Dziękuję, że mogę być - odpowiedziała i jeszcze przez chwilę trwaliśmy w takie pozycji.   Następnego ranka wypiłem siedem kubków kawy, wypaliłem szesnaście papierosów i powiedziałem “kurwa” jakieś czterdzieści razy. Byłem zdenerwowany, choć rozmowa z Perrie bardzo mi pomogła. Jednak ciągle coś nie pozwalało mi się skupić. Coś, a raczej ktoś. Cóż, Harry Pierdolony Morderca Styles. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek o urodzie anioła może być brutalnym psycholem. Jedyne, co mi pozostało, to rozpocząć kolejne przesłuchanie.   Żwawym krokiem wpadłem do mojego gabinetu i zamarłem. Olly i Caroline, jak gdyby nigdy nic, obściskiwali się na MOIM biurku. Fuj, to okropne. Chyba muszę zadzwonić do Ikei po nowe biurko.-Ekhm, przeszkadzam? - mruknąłem, krzyżując dłonie na piersi i dopiero wtedy para zorientowała się, że mają widza.-Oh, przepraszamy, szefie. Już sobie idziemy - wydukał Olly, dopinając swoją koszulę. Wzniosłem oczy ku niebu.-Z tego, co wiem, pokój 304 jest wolny, jeśli naprawdę nie możecie wytrzymać - zaśmiałem się ironicznie.-Aleś Ty kurwa dowcipny, Malik - syknęła Car. - A co u Twojego mordercy? Przeszło mu bycie bogiem?-Czasami żałuję, że nie mam przy sobie taśmy, by zakleić Ci usta, Flack - mruknąłem, na co ona pokazała mi środkowy palec i opuściła wraz z Murs’em mój gabinet. Wypuściłem z siebie głośny jęk i sięgnąłem po teczkę podpisaną “Harry Styles”. Stałem tak w bezruchu jeszcze kilka sekund, aż w końcu ruszyłem do prosektorium.   Moja kochana siostrzyczka pochylała się w skupieniu nad ciałem jakiejś młodej dziewczyny. Podszedłem bliżej i nachyliłem się, by zobaczyć wielką ranę na szyi, połączoną mocnym szwem.-Eleanor Calder, dwadzieścia siedem lat. Studiowała socjologię, a przez ostatni rok pracowała jako wychowawca w londyńskim domu dziecka. Zmarła z wykrwawienia się po tym, jak… Cóż. Wbito jej w tętnicę nożyk do tapet.-A więc to jest chciwość… - mruknąłem ledwo słyszalnie. - Ja pierdolę, coraz ciekawiej się robi. Rozumiem, że czas dowiedzieć się, czemu ona? - jęknąłem, ocierając z czoła kilka kropel potu.-Chciałabym zrobić to za Ciebie, ale muszę zrobić sekcję pozostałej piątce, skoro chcemy wyjaśnić tę sprawę w ciągu tygodnia - uśmiechnęła się przepraszająco, na co kiwnąłem głową i opuściłem prosektorium. W głowie mi huczało. Bałem się? Nie, ja niczego się nie boję. Byłem tylko zdenerwowany. Powinienem powiedzieć Pers o pozdrowieniach? Wolałem chyba zachować to dla siebie.   Z hukiem, jak zwykle zresztą, otworzyłem drzwi do części A sali przesłuchań. Na krześle siedział psycholog, zawzięcie notujący coś w zeszycie. Stanąłem przed lustrem weneckim i zaglądnąłem do części B, gdzie znajdował się Styles. Chłopak siedział nieruchomo, wpatrując się w swoje splecione na stole, palce.-Długo tu jest? - spytałem faceta obok, nie odrywając wzroku od młodego mordercy.-Jakieś pół godziny, w ogóle nie zmienia pozycji - odpowiedział cicho. W tym momencie Harry obrócił głowę i wbił wzrok prosto we mnie. Nie mógł mnie widzieć, a jednak na jego twarzy zagościł ten arogancki uśmiech, pełen rozbawienia. Zacisnąłem zęby.-Aż do teraz - warknąłem, po czym skierowałem się do drzwi. - Zajmę się nim.   Kiedy tylko przekroczyłem próg, Styles ponownie wbił wzrok w swe dłonie. Irytował mnie jego bezczelny styl bycia, choć w gruncie rzeczy, powinienem przywyknąć, iż większość morderców właśnie taka jest.   Usiadłem na krześle, na wprost chłopaka i otworzyłem kartotekę. Wziąłem do ręki długopis i zacząłem podpisywać zaległe papierki. Postanowiłem zignorować go, chcąc sprawdzić jego reakcję. Ciekaw byłem, czy naprawdę jest takim zagorzałym “boskim stworzeniem”, czy po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Nie minęła nawet minuta, kiedy ciszę przerwał szorstki głos.-Wiem, co planujesz. Nie uda Ci się. Mogę tu siedzieć całymi dniami, ale Tobie chyba nie płacą za picie kawy i gapienie się w papiery, które nawet Cię nie interesują - mruknął Harry, a ja podniosłem na niego wzrok. Nie kryłem szoku. W pewnym momencie przyłapałem się na tym, iż zastanawiam się, czy koleś czasem nie czyta w myślach. Przerażał mnie. Wziąłem głęboki oddech, by nie pokazać mu strachu, jaki nagle mnie opętał i wyprostowałem się na krześle.-Dobrze, Harry. Eleanor Calder. Mówi Ci to coś? - zapytałem, lekko unosząc lewą brew.-Chciwość - rzekł Styles pewnym siebie tonem, po czym nachylił się nad stołem, który nas dzielił. - Chciwość. Chciwość. Chciwość. Jesteś zainteresowany historią Chciwości?-Oddaję Ci głos - odpowiedziałem, poprawiając rękawy koszuli, w celu ukryć gęsiej skórki, która pojawiła się na moich przedramionach. Następnie wziąłem do rąk notes i długopis, i oczekiwałem opowieści chłopaka.-Eleanor Jane Calder. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym ją poznałem. Był to zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. Nadęta, samolubna i chciwa egoistka. Doskonale wiedziała, jak się ustawić, by zgarnąć jak najwięcej profitów - zaśmiał się Styles, a jego głos kipiał złością i cynizmem.-Opowiedz mi o tym - rzekłem spokojnie, a Harry spojrzał mi w oczy.-To było zeszłego lata, początek września. Wraz z moim chłopakiem udaliśmy się do klubu, jak co sobotę. Żeby spotkać się z przyjaciółmi, pogadać, zabawić się. Wtedy ją spotkaliśmy. Siedziała przy barze, całkiem samotnie. Uśmiechała się smutno. Postanowiliśmy do niej zagadać. Przedstawiła się imieniem i resztę nocy spędziliśny w powiększonym, o jej osobę, gronie. Wydawała się naprawdę ciepłą i miłą osobą. Ale pozory mylą, prawda?-Czekaj, czekaj… Z Twoim chłopakiem? Wybacz, że pytam, ale nie wiem, czy dobrze usłyszałem - przerwałem mu, nerwowo zagryzając wargę.-Tak. Ja TEŻ jestem gejem - rzekł, znacząco spoglądając na mnie. Skąd on, do cholery jasnej, wiedział?!-A więc poznałeś Eleanor w klubie. Co było dalej? - zignorowałem jego uwagę, wbijając wzrok w notes.-Zrobiła się z nas “przenajświętsza trójca”. Rozumiesz, forever together. Eleanor miała piękny uśmiech i mogło się zdawać, złote serce. Zawsze była gotowa, by Cię wysłuchać, doradzić, wesprzeć. Jednak nasza przyjaźń jej nie wystarczyła. Chciała więcej.-Co masz na myśli?-Chciała jego. Na początku nie zwracałem na to uwagi. Przecież miałem pewność, że też jest gejem, że kocha tylko mnie. Żadna dziewczyna nigdy nie stanowiła jakiegokolwiek zagrożenia dla mnie. Ale wtedy pojawiła się Eleanor. Niby zwykły, przyjacielski flirt, ale z czasem zaczęło dziać się coś gorszego. On odpowiadał na jej zaczepki. Ja spadłem na drugi plan. Aż wreszcie stało się. Byliśmy umówieni na wieczór, ale w ostatniej chwili zadzwonił, że ma pilną sprawę w domu i nie może. Okej, pomyślałem. Może któraś z jego sióstr zachorowała? Albo mama potrzebuje pomocy? Myślałem, że załatwi to, co ma zrobić i wróci na noc. Nie wrócił. Ale gdy wstałem rano, już był w domu. Jak zwykle przywitał mnie kubkiem kawy i świeżym rogalikiem z piekarni. Uśmiechał się, ale widziałem po nim, że coś go dręczy. Zapytałem wprost, co się dzieje.-A on odpowiedział..?-Zakochałem się w Eleanor. Te kilka słów rozerwało moje serce. Pamiętam, że nie odpowiedziałem nic. On zaczął się tłumaczyć, że nadal mnie kocha, ale do niej też coś czuje. Nie był w stanie zidentyfikować jedynie, kogo darzy silniejszym uczuciem. Wyśmiałem go, cytując Johnny’ego Depp’a. Jeśli kochasz dwie osoby, to wybierz tę drugą, bo gdybyś naprawdę kochał tę pierwszą, nie zakochałbyś się w drugiej. I tak też się stało. Odszedł, wybierając Eleanor. A ja? Zostałem sam. Rozbity jak porcelanowa laleczka. Czułem się jak zabawka, która została rzucona w kąt, kiedy już się znudziła. Ale kochałem go. Nie mogłem go zatrzymać na siłę.-Odebrała Ci to, co miałeś najcenniejsze - szepnąłem, a on kiwnął głową.-Ale to był dopiero czubek góry lodowej - zaśmiał się kpiąco Styles. - Patrzyłem z boku, jak ona go wykorzystuje. Wszyscy widzieliśmy. Ale on był tak zaślepiony miłością, że nie chciał nikogo słuchać. Cóż, jego rodzice mają wielką firmę marketingową. Bądźmy szczerzy, kasy mieli jak lodu. Eleanor dobrze o tym wiedziała i nie żałowała sobie uciech, używając jego karty kredytowej. Tu sukienka za dwa tysiące, tam szpilki za siedem tysięcy. Na urodziny zażyczyła sobie samochód, za przeszło siedemdziesiąt tysięcy funtów. Pamiętam ten wystawny bankiet, który jej urządził. Uśmiechała się słodko i udawała zaskoczoną, choć wszystko było zaplanowane tak, jak ona chciała. Eleanor wysysała z niego każdy grosz. Nie mogłem na to patrzeć.-Co sprawiło, że postanowiłeś się jej “pozbyć”? - spytałem, a Harry znów spojrzał na mnie.-Boże Narodzenie. Spędzaliśmy je wszyscy razem. Jego rodzina i moja, w końcu przyjaźniliśmy się od lat. Ale gdzieżby mogło zabraknąć Eleanor? Przyjechała i nie szczędziła słodkich słówek, gdy została obdarowana prezentami od niego. W podświadomości od dłuższego czasu planowałem ją zniszczyć. Ale miarka się przebrała, kiedy przy kolacji oboje wstali i oznajmili nam coś, co doprowadziło mnie do krawędzi. Zaręczyliśmy się. -Dopięła swego, tak? To masz na myśli?-Tak. Jej chciwość nie znała granic. Im więcej dostawała, tym więcej chciała. Potrzebowała przyjaciół? Dostała. Pragnęła chłopaka. Odebrała mi go. Prezenty, pieniądze. A czemu nie? Ślub? Oczywiście, że tak. Powoli, małymi kroczkami, odbierała coś cennego wszystkim dookoła, niczego w zamian nie dając.-Rozumiem. Teraz powiedz mi, jak doszło do zbrodni, której dokonałeś?-To było na tydzień przed ślubem. Po przymiarce sukni ślubnej, poszła skontrolować prace nad dekoracją sali. Poszedłem z nią, oferując jej pomoc. Pech chciał, że nikogo już nie było. Nie spodobało jej się, że gołębica na głównej platformie ma zbyt długi ogon. Poprosiła mnie, abym przyciął go nożykiem do tapet. Zgodziłem się. Wziąłem narzędzie do ręki, a gdy odwróciła się w moją stronę, bezceremonialnie wbiłem go prosto w jej tętnicę.-Nie miałeś litości?-Litość jest dla słabych. Ja musiałem wymierzyć sprawiedliwość. Ten widok był przepiękny. Krew lała się strumieniami. Chciała krzyknąć, ale sprawiła, że jeszcze więcej czerwonej mazi trysnęło z jej gardła. Upadła na kolana, płacząc. Ściskała tętnicę, ale nic to nie dało. Kiedy ona umierała w męczarniach, ja spokojnie wytarłem wszystkie ślady. Zostawiłem ją tam i wyszedłem. Dopiero kilka godzin później ktoś ją znalazł. Udało mi się.-Jesteś dumny, że pokonałeś zło, które czyniła? - zapytałem, przekręcając lekko głowę.-Tak. Jestem Bożym Wybrańcem, taka jest moja rola. Wymierzać sprawiedliwość tam, gdzie jej nie ma. Zasiałem ziarno prawdy i zebrałem jej krwawe żniwo.-Dziękuję Ci za tę rozmowę. Do zobaczenia jutro - powiedziałem spokojnie, podnosząc się krzesła.-Mam taką nadzieję. Nie pozdrowiłeś Perrie, prawda? - zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego z ukosa. - Czasami wielki z Ciebie tchórz, Zayn.-Do widzenia, Harry - mruknąłem i opuściłem salę. Czym prędzej wpadłem do prosektorium, gdzie siedziała cała trójka mojej załogi. W głowie miałem jedną myśl.-I jak? - spytała Caroline, a ja rzuciłem dokumenty na blat.-Eleanor Calder. Zabito ją tydzień przed ślubem. Muszę porozmawiać z jej narzeczonym! Znajdźcie go!-Już go znaleźliśmy - szepnąl Olly, spuszczając głowę. - Ale raczej z nim nie porozmawiasz.-Co? Czemu? - zdziwiłem się. Wtedy Perrie podeszła do jednego ze stołów i podniosła prześcieradło, ukazując ciało młodego mężczyzny.-Ofiara numer trzy. Louis Tomlinson - powiedziała Edwards, a ja z wrażenia aż sobie usiadłem.   Nagle usłyszałem za sobą szelest. Obróciłem głowę i zobaczyłem Perrie, ubraną w gruby, wełniany sweter, który dostała ode mnie na Gwiazdkę. W rękach trzymała puchowy koc, a gdy podeszła bliżej, zarzuciła mi go na ramiona, otulając mnie nim. Następnie wyrwała mi z ręki paczkę papierosów i bez słowa odpaliła jednego. Oparła się łokciami o barierkę i spojrzała przed siebie.-Jak się czujesz? - zapytała cicho, a ja odwróciłem wzrok. Milczałem. Nie miałem bladego pojęcia, co mógłbym jej odpowiedzieć. - Wiesz, los stawia na naszej drodze wcale nieprzypadkowych ludzi. Każda osoba, którą poznałeś, coś wniosła w Twoje życie. Nawet, jeśli doprowadziła Cię do płaczu, załamania nerwowego, depresji… To to wszystko miało dać Ci jakąś lekcję. Nie możesz poddawać się na starcie tylko dlatego, że jest pod górkę.-Gdybym nie był pedałem, to bym Ci się oświadczył - palnąłem, uśmiechając się blado.-Gdybyś był hetero, a ja nie traktowałabym Cię jak brata, mogłabym się zgodzić - Perrie zachichotała, na co objąłem ją ramieniem, a ona wtuliła się w mój bok.-Dziękuję, że jesteś - szepnąłem i pocałowałem ją w czubek głowy.-Dziękuję, że mogę być - odpowiedziała i jeszcze przez chwilę trwaliśmy w takie pozycji.   Następnego ranka wypiłem siedem kubków kawy, wypaliłem szesnaście papierosów i powiedziałem “kurwa” jakieś czterdzieści razy. Byłem zdenerwowany, choć rozmowa z Perrie bardzo mi pomogła. Jednak ciągle coś nie pozwalało mi się skupić. Coś, a raczej ktoś. Cóż, Harry Pierdolony Morderca Styles. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek o urodzie anioła może być brutalnym psycholem. Jedyne, co mi pozostało, to rozpocząć kolejne przesłuchanie.   Żwawym krokiem wpadłem do mojego gabinetu i zamarłem. Olly i Caroline, jak gdyby nigdy nic, obściskiwali się na MOIM biurku. Fuj, to okropne. Chyba muszę zadzwonić do Ikei po nowe biurko.-Ekhm, przeszkadzam? - mruknąłem, krzyżując dłonie na piersi i dopiero wtedy para zorientowała się, że mają widza.-Oh, przepraszamy, szefie. Już sobie idziemy - wydukał Olly, dopinając swoją koszulę. Wzniosłem oczy ku niebu.-Z tego, co wiem, pokój 304 jest wolny, jeśli naprawdę nie możecie wytrzymać - zaśmiałem się ironicznie.-Aleś Ty kurwa dowcipny, Malik - syknęła Car. - A co u Twojego mordercy? Przeszło mu bycie bogiem?-Czasami żałuję, że nie mam przy sobie taśmy, by zakleić Ci usta, Flack - mruknąłem, na co ona pokazała mi środkowy palec i opuściła wraz z Murs’em mój gabinet. Wypuściłem z siebie głośny jęk i sięgnąłem po teczkę podpisaną “Harry Styles”. Stałem tak w bezruchu jeszcze kilka sekund, aż w końcu ruszyłem do prosektorium.   Moja kochana siostrzyczka pochylała się w skupieniu nad ciałem jakiejś młodej dziewczyny. Podszedłem bliżej i nachyliłem się, by zobaczyć wielką ranę na szyi, połączoną mocnym szwem.-Eleanor Calder, dwadzieścia siedem lat. Studiowała socjologię, a przez ostatni rok pracowała jako wychowawca w londyńskim domu dziecka. Zmarła z wykrwawienia się po tym, jak… Cóż. Wbito jej w tętnicę nożyk do tapet.-A więc to jest chciwość… - mruknąłem ledwo słyszalnie. - Ja pierdolę, coraz ciekawiej się robi. Rozumiem, że czas dowiedzieć się, czemu ona? - jęknąłem, ocierając z czoła kilka kropel potu.-Chciałabym zrobić to za Ciebie, ale muszę zrobić sekcję pozostałej piątce, skoro chcemy wyjaśnić tę sprawę w ciągu tygodnia - uśmiechnęła się przepraszająco, na co kiwnąłem głową i opuściłem prosektorium. W głowie mi huczało. Bałem się? Nie, ja niczego się nie boję. Byłem tylko zdenerwowany. Powinienem powiedzieć Pers o pozdrowieniach? Wolałem chyba zachować to dla siebie.   Z hukiem, jak zwykle zresztą, otworzyłem drzwi do części A sali przesłuchań. Na krześle siedział psycholog, zawzięcie notujący coś w zeszycie. Stanąłem przed lustrem weneckim i zaglądnąłem do części B, gdzie znajdował się Styles. Chłopak siedział nieruchomo, wpatrując się w swoje splecione na stole, palce.-Długo tu jest? - spytałem faceta obok, nie odrywając wzroku od młodego mordercy.-Jakieś pół godziny, w ogóle nie zmienia pozycji - odpowiedział cicho. W tym momencie Harry obrócił głowę i wbił wzrok prosto we mnie. Nie mógł mnie widzieć, a jednak na jego twarzy zagościł ten arogancki uśmiech, pełen rozbawienia. Zacisnąłem zęby.-Aż do teraz - warknąłem, po czym skierowałem się do drzwi. - Zajmę się nim.   Kiedy tylko przekroczyłem próg, Styles ponownie wbił wzrok w swe dłonie. Irytował mnie jego bezczelny styl bycia, choć w gruncie rzeczy, powinienem przywyknąć, iż większość morderców właśnie taka jest.   Usiadłem na krześle, na wprost chłopaka i otworzyłem kartotekę. Wziąłem do ręki długopis i zacząłem podpisywać zaległe papierki. Postanowiłem zignorować go, chcąc sprawdzić jego reakcję. Ciekaw byłem, czy naprawdę jest takim zagorzałym “boskim stworzeniem”, czy po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Nie minęła nawet minuta, kiedy ciszę przerwał szorstki głos.-Wiem, co planujesz. Nie uda Ci się. Mogę tu siedzieć całymi dniami, ale Tobie chyba nie płacą za picie kawy i gapienie się w papiery, które nawet Cię nie interesują - mruknął Harry, a ja podniosłem na niego wzrok. Nie kryłem szoku. W pewnym momencie przyłapałem się na tym, iż zastanawiam się, czy koleś czasem nie czyta w myślach. Przerażał mnie. Wziąłem głęboki oddech, by nie pokazać mu strachu, jaki nagle mnie opętał i wyprostowałem się na krześle.-Dobrze, Harry. Eleanor Calder. Mówi Ci to coś? - zapytałem, lekko unosząc lewą brew.-Chciwość - rzekł Styles pewnym siebie tonem, po czym nachylił się nad stołem, który nas dzielił. - Chciwość. Chciwość. Chciwość. Jesteś zainteresowany historią Chciwości?-Oddaję Ci głos - odpowiedziałem, poprawiając rękawy koszuli, w celu ukryć gęsiej skórki, która pojawiła się na moich przedramionach. Następnie wziąłem do rąk notes i długopis, i oczekiwałem opowieści chłopaka.-Eleanor Jane Calder. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym ją poznałem. Był to zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. Nadęta, samolubna i chciwa egoistka. Doskonale wiedziała, jak się ustawić, by zgarnąć jak najwięcej profitów - zaśmiał się Styles, a jego głos kipiał złością i cynizmem.-Opowiedz mi o tym - rzekłem spokojnie, a Harry spojrzał mi w oczy.-To było zeszłego lata, początek września. Wraz z moim chłopakiem udaliśmy się do klubu, jak co sobotę. Żeby spotkać się z przyjaciółmi, pogadać, zabawić się. Wtedy ją spotkaliśmy. Siedziała przy barze, całkiem samotnie. Uśmiechała się smutno. Postanowiliśmy do niej zagadać. Przedstawiła się imieniem i resztę nocy spędziliśny w powiększonym, o jej osobę, gronie. Wydawała się naprawdę ciepłą i miłą osobą. Ale pozory mylą, prawda?-Czekaj, czekaj… Z Twoim chłopakiem? Wybacz, że pytam, ale nie wiem, czy dobrze usłyszałem - przerwałem mu, nerwowo zagryzając wargę.-Tak. Ja TEŻ jestem gejem - rzekł, znacząco spoglądając na mnie. Skąd on, do cholery jasnej, wiedział?!-A więc poznałeś Eleanor w klubie. Co było dalej? - zignorowałem jego uwagę, wbijając wzrok w notes.-Zrobiła się z nas “przenajświętsza trójca”. Rozumiesz, forever together. Eleanor miała piękny uśmiech i mogło się zdawać, złote serce. Zawsze była gotowa, by Cię wysłuchać, doradzić, wesprzeć. Jednak nasza przyjaźń jej nie wystarczyła. Chciała więcej.-Co masz na myśli?-Chciała jego. Na początku nie zwracałem na to uwagi. Przecież miałem pewność, że też jest gejem, że kocha tylko mnie. Żadna dziewczyna nigdy nie stanowiła jakiegokolwiek zagrożenia dla mnie. Ale wtedy pojawiła się Eleanor. Niby zwykły, przyjacielski flirt, ale z czasem zaczęło dziać się coś gorszego. On odpowiadał na jej zaczepki. Ja spadłem na drugi plan. Aż wreszcie stało się. Byliśmy umówieni na wieczór, ale w ostatniej chwili zadzwonił, że ma pilną sprawę w domu i nie może. Okej, pomyślałem. Może któraś z jego sióstr zachorowała? Albo mama potrzebuje pomocy? Myślałem, że załatwi to, co ma zrobić i wróci na noc. Nie wrócił. Ale gdy wstałem rano, już był w domu. Jak zwykle przywitał mnie kubkiem kawy i świeżym rogalikiem z piekarni. Uśmiechał się, ale widziałem po nim, że coś go dręczy. Zapytałem wprost, co się dzieje.-A on odpowiedział..?-Zakochałem się w Eleanor. Te kilka słów rozerwało moje serce. Pamiętam, że nie odpowiedziałem nic. On zaczął się tłumaczyć, że nadal mnie kocha, ale do niej też coś czuje. Nie był w stanie zidentyfikować jedynie, kogo darzy silniejszym uczuciem. Wyśmiałem go, cytując Johnny’ego Depp’a. Jeśli kochasz dwie osoby, to wybierz tę drugą, bo gdybyś naprawdę kochał tę pierwszą, nie zakochałbyś się w drugiej. I tak też się stało. Odszedł, wybierając Eleanor. A ja? Zostałem sam. Rozbity jak porcelanowa laleczka. Czułem się jak zabawka, która została rzucona w kąt, kiedy już się znudziła. Ale kochałem go. Nie mogłem go zatrzymać na siłę.-Odebrała Ci to, co miałeś najcenniejsze - szepnąłem, a on kiwnął głową.-Ale to był dopiero czubek góry lodowej - zaśmiał się kpiąco Styles. - Patrzyłem z boku, jak ona go wykorzystuje. Wszyscy widzieliśmy. Ale on był tak zaślepiony miłością, że nie chciał nikogo słuchać. Cóż, jego rodzice mają wielką firmę marketingową. Bądźmy szczerzy, kasy mieli jak lodu. Eleanor dobrze o tym wiedziała i nie żałowała sobie uciech, używając jego karty kredytowej. Tu sukienka za dwa tysiące, tam szpilki za siedem tysięcy. Na urodziny zażyczyła sobie samochód, za przeszło siedemdziesiąt tysięcy funtów. Pamiętam ten wystawny bankiet, który jej urządził. Uśmiechała się słodko i udawała zaskoczoną, choć wszystko było zaplanowane tak, jak ona chciała. Eleanor wysysała z niego każdy grosz. Nie mogłem na to patrzeć.-Co sprawiło, że postanowiłeś się jej “pozbyć”? - spytałem, a Harry znów spojrzał na mnie.-Boże Narodzenie. Spędzaliśmy je wszyscy razem. Jego rodzina i moja, w końcu przyjaźniliśmy się od lat. Ale gdzieżby mogło zabraknąć Eleanor? Przyjechała i nie szczędziła słodkich słówek, gdy została obdarowana prezentami od niego. W podświadomości od dłuższego czasu planowałem ją zniszczyć. Ale miarka się przebrała, kiedy przy kolacji oboje wstali i oznajmili nam coś, co doprowadziło mnie do krawędzi. Zaręczyliśmy się. -Dopięła swego, tak? To masz na myśli?-Tak. Jej chciwość nie znała granic. Im więcej dostawała, tym więcej chciała. Potrzebowała przyjaciół? Dostała. Pragnęła chłopaka. Odebrała mi go. Prezenty, pieniądze. A czemu nie? Ślub? Oczywiście, że tak. Powoli, małymi kroczkami, odbierała coś cennego wszystkim dookoła, niczego w zamian nie dając.-Rozumiem. Teraz powiedz mi, jak doszło do zbrodni, której dokonałeś?-To było na tydzień przed ślubem. Po przymiarce sukni ślubnej, poszła skontrolować prace nad dekoracją sali. Poszedłem z nią, oferując jej pomoc. Pech chciał, że nikogo już nie było. Nie spodobało jej się, że gołębica na głównej platformie ma zbyt długi ogon. Poprosiła mnie, abym przyciął go nożykiem do tapet. Zgodziłem się. Wziąłem narzędzie do ręki, a gdy odwróciła się w moją stronę, bezceremonialnie wbiłem go prosto w jej tętnicę.-Nie miałeś litości?-Litość jest dla słabych. Ja musiałem wymierzyć sprawiedliwość. Ten widok był przepiękny. Krew lała się strumieniami. Chciała krzyknąć, ale sprawiła, że jeszcze więcej czerwonej mazi trysnęło z jej gardła. Upadła na kolana, płacząc. Ściskała tętnicę, ale nic to nie dało. Kiedy ona umierała w męczarniach, ja spokojnie wytarłem wszystkie ślady. Zostawiłem ją tam i wyszedłem. Dopiero kilka godzin później ktoś ją znalazł. Udało mi się.-Jesteś dumny, że pokonałeś zło, które czyniła? - zapytałem, przekręcając lekko głowę.-Tak. Jestem Bożym Wybrańcem, taka jest moja rola. Wymierzać sprawiedliwość tam, gdzie jej nie ma. Zasiałem ziarno prawdy i zebrałem jej krwawe żniwo.-Dziękuję Ci za tę rozmowę. Do zobaczenia jutro - powiedziałem spokojnie, podnosząc się krzesła.-Mam taką nadzieję. Nie pozdrowiłeś Perrie, prawda? - zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego z ukosa. - Czasami wielki z Ciebie tchórz, Zayn.-Do widzenia, Harry - mruknąłem i opuściłem salę. Czym prędzej wpadłem do prosektorium, gdzie siedziała cała trójka mojej załogi. W głowie miałem jedną myśl.-I jak? - spytała Caroline, a ja rzuciłem dokumenty na blat.-Eleanor Calder. Zabito ją tydzień przed ślubem. Muszę porozmawiać z jej narzeczonym! Znajdźcie go!-Już go znaleźliśmy - szepnąl Olly, spuszczając głowę. - Ale raczej z nim nie porozmawiasz.-Co? Czemu? - zdziwiłem się. Wtedy Perrie podeszła do jednego ze stołów i podniosła prześcieradło, ukazując ciało młodego mężczyzny.-Ofiara numer trzy. Louis Tomlinson - powiedziała Edwards, a ja z wrażenia aż sobie usiadłem.
   Nagle usłyszałem za sobą szelest. Obróciłem głowę i zobaczyłem Perrie, ubraną w gruby, wełniany sweter, który dostała ode mnie na Gwiazdkę. W rękach trzymała puchowy koc, a gdy podeszła bliżej, zarzuciła mi go na ramiona, otulając mnie nim. Następnie wyrwała mi z ręki paczkę papierosów i bez słowa odpaliła jednego. Oparła się łokciami o barierkę i spojrzała przed siebie.-Jak się czujesz? - zapytała cicho, a ja odwróciłem wzrok. Milczałem. Nie miałem bladego pojęcia, co mógłbym jej odpowiedzieć. - Wiesz, los stawia na naszej drodze wcale nieprzypadkowych ludzi. Każda osoba, którą poznałeś, coś wniosła w Twoje życie. Nawet, jeśli doprowadziła Cię do płaczu, załamania nerwowego, depresji… To to wszystko miało dać Ci jakąś lekcję. Nie możesz poddawać się na starcie tylko dlatego, że jest pod górkę.-Gdybym nie był pedałem, to bym Ci się oświadczył - palnąłem, uśmiechając się blado.-Gdybyś był hetero, a ja nie traktowałabym Cię jak brata, mogłabym się zgodzić - Perrie zachichotała, na co objąłem ją ramieniem, a ona wtuliła się w mój bok.-Dziękuję, że jesteś - szepnąłem i pocałowałem ją w czubek głowy.-Dziękuję, że mogę być - odpowiedziała i jeszcze przez chwilę trwaliśmy w takie pozycji.   Następnego ranka wypiłem siedem kubków kawy, wypaliłem szesnaście papierosów i powiedziałem “kurwa” jakieś czterdzieści razy. Byłem zdenerwowany, choć rozmowa z Perrie bardzo mi pomogła. Jednak ciągle coś nie pozwalało mi się skupić. Coś, a raczej ktoś. Cóż, Harry Pierdolony Morderca Styles. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek o urodzie anioła może być brutalnym psycholem. Jedyne, co mi pozostało, to rozpocząć kolejne przesłuchanie.   Żwawym krokiem wpadłem do mojego gabinetu i zamarłem. Olly i Caroline, jak gdyby nigdy nic, obściskiwali się na MOIM biurku. Fuj, to okropne. Chyba muszę zadzwonić do Ikei po nowe biurko.-Ekhm, przeszkadzam? - mruknąłem, krzyżując dłonie na piersi i dopiero wtedy para zorientowała się, że mają widza.-Oh, przepraszamy, szefie. Już sobie idziemy - wydukał Olly, dopinając swoją koszulę. Wzniosłem oczy ku niebu.-Z tego, co wiem, pokój 304 jest wolny, jeśli naprawdę nie możecie wytrzymać - zaśmiałem się ironicznie.-Aleś Ty kurwa dowcipny, Malik - syknęła Car. - A co u Twojego mordercy? Przeszło mu bycie bogiem?-Czasami żałuję, że nie mam przy sobie taśmy, by zakleić Ci usta, Flack - mruknąłem, na co ona pokazała mi środkowy palec i opuściła wraz z Murs’em mój gabinet. Wypuściłem z siebie głośny jęk i sięgnąłem po teczkę podpisaną “Harry Styles”. Stałem tak w bezruchu jeszcze kilka sekund, aż w końcu ruszyłem do prosektorium.   Moja kochana siostrzyczka pochylała się w skupieniu nad ciałem jakiejś młodej dziewczyny. Podszedłem bliżej i nachyliłem się, by zobaczyć wielką ranę na szyi, połączoną mocnym szwem.-Eleanor Calder, dwadzieścia siedem lat. Studiowała socjologię, a przez ostatni rok pracowała jako wychowawca w londyńskim domu dziecka. Zmarła z wykrwawienia się po tym, jak… Cóż. Wbito jej w tętnicę nożyk do tapet.-A więc to jest chciwość… - mruknąłem ledwo słyszalnie. - Ja pierdolę, coraz ciekawiej się robi. Rozumiem, że czas dowiedzieć się, czemu ona? - jęknąłem, ocierając z czoła kilka kropel potu.-Chciałabym zrobić to za Ciebie, ale muszę zrobić sekcję pozostałej piątce, skoro chcemy wyjaśnić tę sprawę w ciągu tygodnia - uśmiechnęła się przepraszająco, na co kiwnąłem głową i opuściłem prosektorium. W głowie mi huczało. Bałem się? Nie, ja niczego się nie boję. Byłem tylko zdenerwowany. Powinienem powiedzieć Pers o pozdrowieniach? Wolałem chyba zachować to dla siebie.   Z hukiem, jak zwykle zresztą, otworzyłem drzwi do części A sali przesłuchań. Na krześle siedział psycholog, zawzięcie notujący coś w zeszycie. Stanąłem przed lustrem weneckim i zaglądnąłem do części B, gdzie znajdował się Styles. Chłopak siedział nieruchomo, wpatrując się w swoje splecione na stole, palce.-Długo tu jest? - spytałem faceta obok, nie odrywając wzroku od młodego mordercy.-Jakieś pół godziny, w ogóle nie zmienia pozycji - odpowiedział cicho. W tym momencie Harry obrócił głowę i wbił wzrok prosto we mnie. Nie mógł mnie widzieć, a jednak na jego twarzy zagościł ten arogancki uśmiech, pełen rozbawienia. Zacisnąłem zęby.-Aż do teraz - warknąłem, po czym skierowałem się do drzwi. - Zajmę się nim.   Kiedy tylko przekroczyłem próg, Styles ponownie wbił wzrok w swe dłonie. Irytował mnie jego bezczelny styl bycia, choć w gruncie rzeczy, powinienem przywyknąć, iż większość morderców właśnie taka jest.   Usiadłem na krześle, na wprost chłopaka i otworzyłem kartotekę. Wziąłem do ręki długopis i zacząłem podpisywać zaległe papierki. Postanowiłem zignorować go, chcąc sprawdzić jego reakcję. Ciekaw byłem, czy naprawdę jest takim zagorzałym “boskim stworzeniem”, czy po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Nie minęła nawet minuta, kiedy ciszę przerwał szorstki głos.-Wiem, co planujesz. Nie uda Ci się. Mogę tu siedzieć całymi dniami, ale Tobie chyba nie płacą za picie kawy i gapienie się w papiery, które nawet Cię nie interesują - mruknął Harry, a ja podniosłem na niego wzrok. Nie kryłem szoku. W pewnym momencie przyłapałem się na tym, iż zastanawiam się, czy koleś czasem nie czyta w myślach. Przerażał mnie. Wziąłem głęboki oddech, by nie pokazać mu strachu, jaki nagle mnie opętał i wyprostowałem się na krześle.-Dobrze, Harry. Eleanor Calder. Mówi Ci to coś? - zapytałem, lekko unosząc lewą brew.-Chciwość - rzekł Styles pewnym siebie tonem, po czym nachylił się nad stołem, który nas dzielił. - Chciwość. Chciwość. Chciwość. Jesteś zainteresowany historią Chciwości?-Oddaję Ci głos - odpowiedziałem, poprawiając rękawy koszuli, w celu ukryć gęsiej skórki, która pojawiła się na moich przedramionach. Następnie wziąłem do rąk notes i długopis, i oczekiwałem opowieści chłopaka.-Eleanor Jane Calder. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym ją poznałem. Był to zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. Nadęta, samolubna i chciwa egoistka. Doskonale wiedziała, jak się ustawić, by zgarnąć jak najwięcej profitów - zaśmiał się Styles, a jego głos kipiał złością i cynizmem.-Opowiedz mi o tym - rzekłem spokojnie, a Harry spojrzał mi w oczy.-To było zeszłego lata, początek września. Wraz z moim chłopakiem udaliśmy się do klubu, jak co sobotę. Żeby spotkać się z przyjaciółmi, pogadać, zabawić się. Wtedy ją spotkaliśmy. Siedziała przy barze, całkiem samotnie. Uśmiechała się smutno. Postanowiliśmy do niej zagadać. Przedstawiła się imieniem i resztę nocy spędziliśny w powiększonym, o jej osobę, gronie. Wydawała się naprawdę ciepłą i miłą osobą. Ale pozory mylą, prawda?-Czekaj, czekaj… Z Twoim chłopakiem? Wybacz, że pytam, ale nie wiem, czy dobrze usłyszałem - przerwałem mu, nerwowo zagryzając wargę.-Tak. Ja TEŻ jestem gejem - rzekł, znacząco spoglądając na mnie. Skąd on, do cholery jasnej, wiedział?!-A więc poznałeś Eleanor w klubie. Co było dalej? - zignorowałem jego uwagę, wbijając wzrok w notes.-Zrobiła się z nas “przenajświętsza trójca”. Rozumiesz, forever together. Eleanor miała piękny uśmiech i mogło się zdawać, złote serce. Zawsze była gotowa, by Cię wysłuchać, doradzić, wesprzeć. Jednak nasza przyjaźń jej nie wystarczyła. Chciała więcej.-Co masz na myśli?-Chciała jego. Na początku nie zwracałem na to uwagi. Przecież miałem pewność, że też jest gejem, że kocha tylko mnie. Żadna dziewczyna nigdy nie stanowiła jakiegokolwiek zagrożenia dla mnie. Ale wtedy pojawiła się Eleanor. Niby zwykły, przyjacielski flirt, ale z czasem zaczęło dziać się coś gorszego. On odpowiadał na jej zaczepki. Ja spadłem na drugi plan. Aż wreszcie stało się. Byliśmy umówieni na wieczór, ale w ostatniej chwili zadzwonił, że ma pilną sprawę w domu i nie może. Okej, pomyślałem. Może któraś z jego sióstr zachorowała? Albo mama potrzebuje pomocy? Myślałem, że załatwi to, co ma zrobić i wróci na noc. Nie wrócił. Ale gdy wstałem rano, już był w domu. Jak zwykle przywitał mnie kubkiem kawy i świeżym rogalikiem z piekarni. Uśmiechał się, ale widziałem po nim, że coś go dręczy. Zapytałem wprost, co się dzieje.-A on odpowiedział..?-Zakochałem się w Eleanor. Te kilka słów rozerwało moje serce. Pamiętam, że nie odpowiedziałem nic. On zaczął się tłumaczyć, że nadal mnie kocha, ale do niej też coś czuje. Nie był w stanie zidentyfikować jedynie, kogo darzy silniejszym uczuciem. Wyśmiałem go, cytując Johnny’ego Depp’a. Jeśli kochasz dwie osoby, to wybierz tę drugą, bo gdybyś naprawdę kochał tę pierwszą, nie zakochałbyś się w drugiej. I tak też się stało. Odszedł, wybierając Eleanor. A ja? Zostałem sam. Rozbity jak porcelanowa laleczka. Czułem się jak zabawka, która została rzucona w kąt, kiedy już się znudziła. Ale kochałem go. Nie mogłem go zatrzymać na siłę.-Odebrała Ci to, co miałeś najcenniejsze - szepnąłem, a on kiwnął głową.-Ale to był dopiero czubek góry lodowej - zaśmiał się kpiąco Styles. - Patrzyłem z boku, jak ona go wykorzystuje. Wszyscy widzieliśmy. Ale on był tak zaślepiony miłością, że nie chciał nikogo słuchać. Cóż, jego rodzice mają wielką firmę marketingową. Bądźmy szczerzy, kasy mieli jak lodu. Eleanor dobrze o tym wiedziała i nie żałowała sobie uciech, używając jego karty kredytowej. Tu sukienka za dwa tysiące, tam szpilki za siedem tysięcy. Na urodziny zażyczyła sobie samochód, za przeszło siedemdziesiąt tysięcy funtów. Pamiętam ten wystawny bankiet, który jej urządził. Uśmiechała się słodko i udawała zaskoczoną, choć wszystko było zaplanowane tak, jak ona chciała. Eleanor wysysała z niego każdy grosz. Nie mogłem na to patrzeć.-Co sprawiło, że postanowiłeś się jej “pozbyć”? - spytałem, a Harry znów spojrzał na mnie.-Boże Narodzenie. Spędzaliśmy je wszyscy razem. Jego rodzina i moja, w końcu przyjaźniliśmy się od lat. Ale gdzieżby mogło zabraknąć Eleanor? Przyjechała i nie szczędziła słodkich słówek, gdy została obdarowana prezentami od niego. W podświadomości od dłuższego czasu planowałem ją zniszczyć. Ale miarka się przebrała, kiedy przy kolacji oboje wstali i oznajmili nam coś, co doprowadziło mnie do krawędzi. Zaręczyliśmy się. -Dopięła swego, tak? To masz na myśli?-Tak. Jej chciwość nie znała granic. Im więcej dostawała, tym więcej chciała. Potrzebowała przyjaciół? Dostała. Pragnęła chłopaka. Odebrała mi go. Prezenty, pieniądze. A czemu nie? Ślub? Oczywiście, że tak. Powoli, małymi kroczkami, odbierała coś cennego wszystkim dookoła, niczego w zamian nie dając.-Rozumiem. Teraz powiedz mi, jak doszło do zbrodni, której dokonałeś?-To było na tydzień przed ślubem. Po przymiarce sukni ślubnej, poszła skontrolować prace nad dekoracją sali. Poszedłem z nią, oferując jej pomoc. Pech chciał, że nikogo już nie było. Nie spodobało jej się, że gołębica na głównej platformie ma zbyt długi ogon. Poprosiła mnie, abym przyciął go nożykiem do tapet. Zgodziłem się. Wziąłem narzędzie do ręki, a gdy odwróciła się w moją stronę, bezceremonialnie wbiłem go prosto w jej tętnicę.-Nie miałeś litości?-Litość jest dla słabych. Ja musiałem wymierzyć sprawiedliwość. Ten widok był przepiękny. Krew lała się strumieniami. Chciała krzyknąć, ale sprawiła, że jeszcze więcej czerwonej mazi trysnęło z jej gardła. Upadła na kolana, płacząc. Ściskała tętnicę, ale nic to nie dało. Kiedy ona umierała w męczarniach, ja spokojnie wytarłem wszystkie ślady. Zostawiłem ją tam i wyszedłem. Dopiero kilka godzin później ktoś ją znalazł. Udało mi się.-Jesteś dumny, że pokonałeś zło, które czyniła? - zapytałem, przekręcając lekko głowę.-Tak. Jestem Bożym Wybrańcem, taka jest moja rola. Wymierzać sprawiedliwość tam, gdzie jej nie ma. Zasiałem ziarno prawdy i zebrałem jej krwawe żniwo.-Dziękuję Ci za tę rozmowę. Do zobaczenia jutro - powiedziałem spokojnie, podnosząc się krzesła.-Mam taką nadzieję. Nie pozdrowiłeś Perrie, prawda? - zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego z ukosa. - Czasami wielki z Ciebie tchórz, Zayn.-Do widzenia, Harry - mruknąłem i opuściłem salę. Czym prędzej wpadłem do prosektorium, gdzie siedziała cała trójka mojej załogi. W głowie miałem jedną myśl.-I jak? - spytała Caroline, a ja rzuciłem dokumenty na blat.-Eleanor Calder. Zabito ją tydzień przed ślubem. Muszę porozmawiać z jej narzeczonym! Znajdźcie go!-Już go znaleźliśmy - szepnąl Olly, spuszczając głowę. - Ale raczej z nim nie porozmawiasz.-Co? Czemu? - zdziwiłem się. Wtedy Perrie podeszła do jednego ze stołów i podniosła prześcieradło, ukazując ciało młodego mężczyzny.-Ofiara numer trzy. Louis Tomlinson - powiedziała Edwards, a ja z wrażenia aż sobie usiadłem.   Nagle usłyszałem za sobą szelest. Obróciłem głowę i zobaczyłem Perrie, ubraną w gruby, wełniany sweter, który dostała ode mnie na Gwiazdkę. W rękach trzymała puchowy koc, a gdy podeszła bliżej, zarzuciła mi go na ramiona, otulając mnie nim. Następnie wyrwała mi z ręki paczkę papierosów i bez słowa odpaliła jednego. Oparła się łokciami o barierkę i spojrzała przed siebie.-Jak się czujesz? - zapytała cicho, a ja odwróciłem wzrok. Milczałem. Nie miałem bladego pojęcia, co mógłbym jej odpowiedzieć. - Wiesz, los stawia na naszej drodze wcale nieprzypadkowych ludzi. Każda osoba, którą poznałeś, coś wniosła w Twoje życie. Nawet, jeśli doprowadziła Cię do płaczu, załamania nerwowego, depresji… To to wszystko miało dać Ci jakąś lekcję. Nie możesz poddawać się na starcie tylko dlatego, że jest pod górkę.-Gdybym nie był pedałem, to bym Ci się oświadczył - palnąłem, uśmiechając się blado.-Gdybyś był hetero, a ja nie traktowałabym Cię jak brata, mogłabym się zgodzić - Perrie zachichotała, na co objąłem ją ramieniem, a ona wtuliła się w mój bok.-Dziękuję, że jesteś - szepnąłem i pocałowałem ją w czubek głowy.-Dziękuję, że mogę być - odpowiedziała i jeszcze przez chwilę trwaliśmy w takie pozycji.   Następnego ranka wypiłem siedem kubków kawy, wypaliłem szesnaście papierosów i powiedziałem “kurwa” jakieś czterdzieści razy. Byłem zdenerwowany, choć rozmowa z Perrie bardzo mi pomogła. Jednak ciągle coś nie pozwalało mi się skupić. Coś, a raczej ktoś. Cóż, Harry Pierdolony Morderca Styles. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek o urodzie anioła może być brutalnym psycholem. Jedyne, co mi pozostało, to rozpocząć kolejne przesłuchanie.   Żwawym krokiem wpadłem do mojego gabinetu i zamarłem. Olly i Caroline, jak gdyby nigdy nic, obściskiwali się na MOIM biurku. Fuj, to okropne. Chyba muszę zadzwonić do Ikei po nowe biurko.-Ekhm, przeszkadzam? - mruknąłem, krzyżując dłonie na piersi i dopiero wtedy para zorientowała się, że mają widza.-Oh, przepraszamy, szefie. Już sobie idziemy - wydukał Olly, dopinając swoją koszulę. Wzniosłem oczy ku niebu.-Z tego, co wiem, pokój 304 jest wolny, jeśli naprawdę nie możecie wytrzymać - zaśmiałem się ironicznie.-Aleś Ty kurwa dowcipny, Malik - syknęła Car. - A co u Twojego mordercy? Przeszło mu bycie bogiem?-Czasami żałuję, że nie mam przy sobie taśmy, by zakleić Ci usta, Flack - mruknąłem, na co ona pokazała mi środkowy palec i opuściła wraz z Murs’em mój gabinet. Wypuściłem z siebie głośny jęk i sięgnąłem po teczkę podpisaną “Harry Styles”. Stałem tak w bezruchu jeszcze kilka sekund, aż w końcu ruszyłem do prosektorium.   Moja kochana siostrzyczka pochylała się w skupieniu nad ciałem jakiejś młodej dziewczyny. Podszedłem bliżej i nachyliłem się, by zobaczyć wielką ranę na szyi, połączoną mocnym szwem.-Eleanor Calder, dwadzieścia siedem lat. Studiowała socjologię, a przez ostatni rok pracowała jako wychowawca w londyńskim domu dziecka. Zmarła z wykrwawienia się po tym, jak… Cóż. Wbito jej w tętnicę nożyk do tapet.-A więc to jest chciwość… - mruknąłem ledwo słyszalnie. - Ja pierdolę, coraz ciekawiej się robi. Rozumiem, że czas dowiedzieć się, czemu ona? - jęknąłem, ocierając z czoła kilka kropel potu.-Chciałabym zrobić to za Ciebie, ale muszę zrobić sekcję pozostałej piątce, skoro chcemy wyjaśnić tę sprawę w ciągu tygodnia - uśmiechnęła się przepraszająco, na co kiwnąłem głową i opuściłem prosektorium. W głowie mi huczało. Bałem się? Nie, ja niczego się nie boję. Byłem tylko zdenerwowany. Powinienem powiedzieć Pers o pozdrowieniach? Wolałem chyba zachować to dla siebie.   Z hukiem, jak zwykle zresztą, otworzyłem drzwi do części A sali przesłuchań. Na krześle siedział psycholog, zawzięcie notujący coś w zeszycie. Stanąłem przed lustrem weneckim i zaglądnąłem do części B, gdzie znajdował się Styles. Chłopak siedział nieruchomo, wpatrując się w swoje splecione na stole, palce.-Długo tu jest? - spytałem faceta obok, nie odrywając wzroku od młodego mordercy.-Jakieś pół godziny, w ogóle nie zmienia pozycji - odpowiedział cicho. W tym momencie Harry obrócił głowę i wbił wzrok prosto we mnie. Nie mógł mnie widzieć, a jednak na jego twarzy zagościł ten arogancki uśmiech, pełen rozbawienia. Zacisnąłem zęby.-Aż do teraz - warknąłem, po czym skierowałem się do drzwi. - Zajmę się nim.   Kiedy tylko przekroczyłem próg, Styles ponownie wbił wzrok w swe dłonie. Irytował mnie jego bezczelny styl bycia, choć w gruncie rzeczy, powinienem przywyknąć, iż większość morderców właśnie taka jest.   Usiadłem na krześle, na wprost chłopaka i otworzyłem kartotekę. Wziąłem do ręki długopis i zacząłem podpisywać zaległe papierki. Postanowiłem zignorować go, chcąc sprawdzić jego reakcję. Ciekaw byłem, czy naprawdę jest takim zagorzałym “boskim stworzeniem”, czy po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Nie minęła nawet minuta, kiedy ciszę przerwał szorstki głos.-Wiem, co planujesz. Nie uda Ci się. Mogę tu siedzieć całymi dniami, ale Tobie chyba nie płacą za picie kawy i gapienie się w papiery, które nawet Cię nie interesują - mruknął Harry, a ja podniosłem na niego wzrok. Nie kryłem szoku. W pewnym momencie przyłapałem się na tym, iż zastanawiam się, czy koleś czasem nie czyta w myślach. Przerażał mnie. Wziąłem głęboki oddech, by nie pokazać mu strachu, jaki nagle mnie opętał i wyprostowałem się na krześle.-Dobrze, Harry. Eleanor Calder. Mówi Ci to coś? - zapytałem, lekko unosząc lewą brew.-Chciwość - rzekł Styles pewnym siebie tonem, po czym nachylił się nad stołem, który nas dzielił. - Chciwość. Chciwość. Chciwość. Jesteś zainteresowany historią Chciwości?-Oddaję Ci głos - odpowiedziałem, poprawiając rękawy koszuli, w celu ukryć gęsiej skórki, która pojawiła się na moich przedramionach. Następnie wziąłem do rąk notes i długopis, i oczekiwałem opowieści chłopaka.-Eleanor Jane Calder. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym ją poznałem. Był to zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. Nadęta, samolubna i chciwa egoistka. Doskonale wiedziała, jak się ustawić, by zgarnąć jak najwięcej profitów - zaśmiał się Styles, a jego głos kipiał złością i cynizmem.-Opowiedz mi o tym - rzekłem spokojnie, a Harry spojrzał mi w oczy.-To było zeszłego lata, początek września. Wraz z moim chłopakiem udaliśmy się do klubu, jak co sobotę. Żeby spotkać się z przyjaciółmi, pogadać, zabawić się. Wtedy ją spotkaliśmy. Siedziała przy barze, całkiem samotnie. Uśmiechała się smutno. Postanowiliśmy do niej zagadać. Przedstawiła się imieniem i resztę nocy spędziliśny w powiększonym, o jej osobę, gronie. Wydawała się naprawdę ciepłą i miłą osobą. Ale pozory mylą, prawda?-Czekaj, czekaj… Z Twoim chłopakiem? Wybacz, że pytam, ale nie wiem, czy dobrze usłyszałem - przerwałem mu, nerwowo zagryzając wargę.-Tak. Ja TEŻ jestem gejem - rzekł, znacząco spoglądając na mnie. Skąd on, do cholery jasnej, wiedział?!-A więc poznałeś Eleanor w klubie. Co było dalej? - zignorowałem jego uwagę, wbijając wzrok w notes.-Zrobiła się z nas “przenajświętsza trójca”. Rozumiesz, forever together. Eleanor miała piękny uśmiech i mogło się zdawać, złote serce. Zawsze była gotowa, by Cię wysłuchać, doradzić, wesprzeć. Jednak nasza przyjaźń jej nie wystarczyła. Chciała więcej.-Co masz na myśli?-Chciała jego. Na początku nie zwracałem na to uwagi. Przecież miałem pewność, że też jest gejem, że kocha tylko mnie. Żadna dziewczyna nigdy nie stanowiła jakiegokolwiek zagrożenia dla mnie. Ale wtedy pojawiła się Eleanor. Niby zwykły, przyjacielski flirt, ale z czasem zaczęło dziać się coś gorszego. On odpowiadał na jej zaczepki. Ja spadłem na drugi plan. Aż wreszcie stało się. Byliśmy umówieni na wieczór, ale w ostatniej chwili zadzwonił, że ma pilną sprawę w domu i nie może. Okej, pomyślałem. Może któraś z jego sióstr zachorowała? Albo mama potrzebuje pomocy? Myślałem, że załatwi to, co ma zrobić i wróci na noc. Nie wrócił. Ale gdy wstałem rano, już był w domu. Jak zwykle przywitał mnie kubkiem kawy i świeżym rogalikiem z piekarni. Uśmiechał się, ale widziałem po nim, że coś go dręczy. Zapytałem wprost, co się dzieje.-A on odpowiedział..?-Zakochałem się w Eleanor. Te kilka słów rozerwało moje serce. Pamiętam, że nie odpowiedziałem nic. On zaczął się tłumaczyć, że nadal mnie kocha, ale do niej też coś czuje. Nie był w stanie zidentyfikować jedynie, kogo darzy silniejszym uczuciem. Wyśmiałem go, cytując Johnny’ego Depp’a. Jeśli kochasz dwie osoby, to wybierz tę drugą, bo gdybyś naprawdę kochał tę pierwszą, nie zakochałbyś się w drugiej. I tak też się stało. Odszedł, wybierając Eleanor. A ja? Zostałem sam. Rozbity jak porcelanowa laleczka. Czułem się jak zabawka, która została rzucona w kąt, kiedy już się znudziła. Ale kochałem go. Nie mogłem go zatrzymać na siłę.-Odebrała Ci to, co miałeś najcenniejsze - szepnąłem, a on kiwnął głową.-Ale to był dopiero czubek góry lodowej - zaśmiał się kpiąco Styles. - Patrzyłem z boku, jak ona go wykorzystuje. Wszyscy widzieliśmy. Ale on był tak zaślepiony miłością, że nie chciał nikogo słuchać. Cóż, jego rodzice mają wielką firmę marketingową. Bądźmy szczerzy, kasy mieli jak lodu. Eleanor dobrze o tym wiedziała i nie żałowała sobie uciech, używając jego karty kredytowej. Tu sukienka za dwa tysiące, tam szpilki za siedem tysięcy. Na urodziny zażyczyła sobie samochód, za przeszło siedemdziesiąt tysięcy funtów. Pamiętam ten wystawny bankiet, który jej urządził. Uśmiechała się słodko i udawała zaskoczoną, choć wszystko było zaplanowane tak, jak ona chciała. Eleanor wysysała z niego każdy grosz. Nie mogłem na to patrzeć.-Co sprawiło, że postanowiłeś się jej “pozbyć”? - spytałem, a Harry znów spojrzał na mnie.-Boże Narodzenie. Spędzaliśmy je wszyscy razem. Jego rodzina i moja, w końcu przyjaźniliśmy się od lat. Ale gdzieżby mogło zabraknąć Eleanor? Przyjechała i nie szczędziła słodkich słówek, gdy została obdarowana prezentami od niego. W podświadomości od dłuższego czasu planowałem ją zniszczyć. Ale miarka się przebrała, kiedy przy kolacji oboje wstali i oznajmili nam coś, co doprowadziło mnie do krawędzi. Zaręczyliśmy się. -Dopięła swego, tak? To masz na myśli?-Tak. Jej chciwość nie znała granic. Im więcej dostawała, tym więcej chciała. Potrzebowała przyjaciół? Dostała. Pragnęła chłopaka. Odebrała mi go. Prezenty, pieniądze. A czemu nie? Ślub? Oczywiście, że tak. Powoli, małymi kroczkami, odbierała coś cennego wszystkim dookoła, niczego w zamian nie dając.-Rozumiem. Teraz powiedz mi, jak doszło do zbrodni, której dokonałeś?-To było na tydzień przed ślubem. Po przymiarce sukni ślubnej, poszła skontrolować prace nad dekoracją sali. Poszedłem z nią, oferując jej pomoc. Pech chciał, że nikogo już nie było. Nie spodobało jej się, że gołębica na głównej platformie ma zbyt długi ogon. Poprosiła mnie, abym przyciął go nożykiem do tapet. Zgodziłem się. Wziąłem narzędzie do ręki, a gdy odwróciła się w moją stronę, bezceremonialnie wbiłem go prosto w jej tętnicę.-Nie miałeś litości?-Litość jest dla słabych. Ja musiałem wymierzyć sprawiedliwość. Ten widok był przepiękny. Krew lała się strumieniami. Chciała krzyknąć, ale sprawiła, że jeszcze więcej czerwonej mazi trysnęło z jej gardła. Upadła na kolana, płacząc. Ściskała tętnicę, ale nic to nie dało. Kiedy ona umierała w męczarniach, ja spokojnie wytarłem wszystkie ślady. Zostawiłem ją tam i wyszedłem. Dopiero kilka godzin później ktoś ją znalazł. Udało mi się.-Jesteś dumny, że pokonałeś zło, które czyniła? - zapytałem, przekręcając lekko głowę.-Tak. Jestem Bożym Wybrańcem, taka jest moja rola. Wymierzać sprawiedliwość tam, gdzie jej nie ma. Zasiałem ziarno prawdy i zebrałem jej krwawe żniwo.-Dziękuję Ci za tę rozmowę. Do zobaczenia jutro - powiedziałem spokojnie, podnosząc się krzesła.-Mam taką nadzieję. Nie pozdrowiłeś Perrie, prawda? - zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego z ukosa. - Czasami wielki z Ciebie tchórz, Zayn.-Do widzenia, Harry - mruknąłem i opuściłem salę. Czym prędzej wpadłem do prosektorium, gdzie siedziała cała trójka mojej załogi. W głowie miałem jedną myśl.-I jak? - spytała Caroline, a ja rzuciłem dokumenty na blat.-Eleanor Calder. Zabito ją tydzień przed ślubem. Muszę porozmawiać z jej narzeczonym! Znajdźcie go!-Już go znaleźliśmy - szepnąl Olly, spuszczając głowę. - Ale raczej z nim nie porozmawiasz.-Co? Czemu? - zdziwiłem się. Wtedy Perrie podeszła do jednego ze stołów i podniosła prześcieradło, ukazując ciało młodego mężczyzny.-Ofiara numer trzy. Louis Tomlinson - powiedziała Edwards, a ja z wrażenia aż sobie usiadłem.